Rudolf Tadeusz Czerniak – Pod Osuchami

R u d o l f   T a d e u s z   C z e r n i a k

Pod Osuchami        

Pod Osuchami w objęciach sosen
gubi się wolno w dalekim czasie
cmentarz cierpienia, walki i chwały
gdzie wśród znajomych nieznany śpi
Krzyże rzędami wyrosłe z ziemi
niosą z uroczysk leśnych wspomnienia
cichych oddechów w czerwieni bagien
ostatnich spojrzeń przez ciepło krwi

Zbudzeni nocy letniej krzykiem
dziewczyna sanitariuszka
i przybysz z miejscowym chłopcem
szli jak żniwiarze w ciemność burzy
ratować życia kłos łamany
By dni się wypełniły
nim ziarno znajdzie wilgoć gleby
oddać mu ciepło piersi własnej
i być raz kosą, a raz łanem

Nie słychać już gałęzi trzasku
nie widać cieni w dróg rozstajach
wystrzałów echa wsiąkły w lesie
Tylko paprocie – powiernice
co rozkwitały na czerwono
słuchając szeptu słów urwanych
w czerwcową noc każdego roku
ciepłem swych kwiatów jeszcze płoną

Kiedy przystaję w tym miejscu świętym
słowem modlitwy szukam ich twarzy
i wołam w ciszy co teraz trwa
Śpijcie w swej chwale rycerze bólu
potu Roztocza i matek czci
dla Was zapalam świece pamięci
z kwiatów paproci i tamtych dni

( Wiersz pochodzi z książki  „Kamyki i ostańce”)

Autor wiersza pochodzi z Długiego Kątu; ukończył józefowskie Liceum , był długoletnim pracownikiem Muzeum w Oświęcimiu, pisarzem, poetą i regionalistą Ziemi Józefowskiej.

Stefan Puźniak ps. Kos – Akcja na Józefów

         Wschodzące jasne słonce, błękitne, bezchmurne niebo, spokój i cisza poranka nie zapowiadały, ze dzień 1 czerwca 1943r. dla małej, położonej wśród lasów osady będzie inny jak dotychczas. Uliczki były jednak dziwnie puste, nieliczni mieszkańcy nie dostrzegali piękna poranku, nie podzielali panującego spokoju. Wypadki ostatnich dni…

= = = =                                                             Osada Józefów w pow. Biłgorajskim, to kilkadziesiąt skupionych gęsto wokół niewielkiego rynku niepozornych zabudowań, kościół, gmina, spółdzielnia, kilka większych murowanych domów i niewiele ponad 1000 trudniących się rolnictwem mieszkańców. Położona w niewielkiej dolinie okala wąski, nieregularny krąg piaszczystych pól, od strony południowej kamieniołomy z przeciwnej linia kolejowa, dalej lasy, duże sosnowe lasy.     Lasy z ukrytą w nich od 39 roku bronią oraz ofiarni, odważni ludzie zadecydowały o losie i znaczeniu niewielkiej mieściny w okresie okupacji.

W zimie 1942/43 r. Józefów stał się jednym z poważniejszych ośrodków partyzanckiego ruchu na Zamojszczyźnie. Stał się też widownią i obiektem szeregu akcji represyjnych ze strony Niemców. Jako jeden z pierwszych, pod dowództwem „Wira” powstał stały oddział dywersyjny. Oddział ten wspólnie z innymi grupami polskich i radzieckich partyzantów poważnie dał się we znaki hitlerowcom. Wielokrotne akcje odwetowe ciężko i boleśnie odczuła miejscowa ludność, poważne ponosząc straty. Duch i wola walki nie zostały jednak złamane.                                                                                                                        W kwietniu nastąpił okres pozornego spokoju. Niemcy wycofali swoje wojska do miast powiatowych, w Józefowie pozostał tylko posterunek policji, działał obsadzony przez volksdeutschów aparat administracyjny.                                                                           Działalność partyzancka nie została stłumiona, oddziały nie były bezczynne, zmieniły się tylko formy walki – unikać walk w miejscach gdzie narażona była ludność i urabiano opinię, że przeciwko „prawowitej” władzy niemieckiej występują tylko „bandyci” rosyjscy.

Niemcy, także nie zaprzestali kontrolowania niespokojnego terenu.                                       Chcąc wykryć i rozpracować źródła „bandyckiego” ruchu zaczęli słać w okolice przebranych żandarmów. „Partyzanci” ci mówili po polsku, mieli biało-czerwone opaski, literaturę podziemną, usiłowali kupować broń i werbować w swe szeregi.                            Trzech takich szpiclów w końcu maja przybyło do Józefowa.                                               Zostali natychmiast rozpoznani – postanowiono ich zlikwidować. Przez cały czas byli śledzeni i gdy następnego dnia wybrali się w dalszą drogę wszędzie czekały na nich zasadzki.                                                                                                                                  Idących w kierunku Hamerni ostrzegła jakaś kobieta i przebrani Niemcy w popłochu zaczęli uciekać z powrotem do miasteczka.                                                                            Grupa józefowska pod dowództwem „Biskupa” nie zważając już na następstwa rozpoczęła pościg za uciekającymi. Niemcy rozbiegli się w różne strony, ukryli w zabudowaniach i tam, mając dobra broń i dużo granatów bronili się długo – dwóch zostało zabitych, jeden chociaż ranny zdołał zbiec. Jednym z zabitych okazał się znany z okrucieństwa major Lange z Zamościa, głosiły o tym także rozwieszone w powiatowych miastach niemieckie ogłoszenia. Zakopanych w lesie około Tarnowoli –Mułek szpiegów w miesiąc potem nie mogli znaleźć gorliwie poszukujący Niemcy.

Częściowo nieudana przez konieczność dokonania w miasteczku i ucieczkę jednego szpiega operacja, przeraziła mieszkańców.                                                                            Młodzi poszli do lasu, starsi z dobytkiem wynieśli się do okolicznych wsi. Wyjechali także granatowi policjanci. Pozostało tylko niewielu najbardziej odważnych czy zdeterminowanych.

= = = = = = = =                                                                      ….. wypłoszyły większość ludzi z własnych domów, pozostałym wycisnęły na twarzach piętno lęku i niepewności. Około godziny 9-tej od strony Zwierzyńca zaczęły dochodzić głuche detonacje i trudno dosłyszalny szum motorów. Niedługo potem ustały, zaczął natomiast wzrastać warkot samolotów. Za chwilę też na horyzoncie zobaczono składający się z 9-ciu maszyn klucz myśliwców. Samoloty nad miasteczkiem gwałtownie się zniżyły i na zaciekawionych widzów posypały się bomby. Samoloty dokonały jeszcze kilku okrążeń, za każdym przelotem zrzucając po kilkanaście bomb i ostrzeliwując z broni maszynowej rozbieganych w popłochu ludzi. Ukryty za niewielkim drzewem widziałem wyraźnie zniekształcone okularami twarze pilotów – popłoch i zniszczenie wyraźnie ich cieszyły. Po dokonaniu tego „bohaterskiego” dzieła samoloty uformowały się w symetryczny klucz i odleciały w kierunku Zamościa. Miasteczko niewielkie, ludzi bardzo mało – to też skutki bombardowania pomimo grozy nie były duże; kilka zburzonych domów, paru rannych.

Jak okazało się potem, była to eskadra, która uprzednio dokończyła barbarzyńskiego dzieła we wsi Sochy k/ Zwierzyńca.

Wioskę tę Niemcy spalili doszczętnie, wymordowali nie oszczędzając nikogo, całą ludność i aby podkreślić swe „zwycięstwo” zbombardowali.                                               Kilka dni przedtem, w Sochach byli tacy jak w Józefowie przebrani „partyzanci”. Zagłada wioski była skutkiem ich bytności, chociaż tam nie spotkało ich nic złego. Był to prawdopodobnie pierwszy w okupowanej Polsce wyczyn niemieckiego lotnictwa, gdzie obiektem nalotu były wiejskie zabudowania a przeciwnikami cywilna ludność.                        Dla Józefowa była to zapowiedź innych, groźniejszych następstw.

Tego samego dnia, po niedawno zreperowanej linii kolejowej Rejowiec – Lwów od strony Zamościa nadjechał pociąg pancerny. O godzinie 13 –tej zatrzymał się obok wsi Majdan Nepryski, z pociągu wysypało około 300 –tu Niemców, błyskawicznie rozwinęli tyralierę i niemal biegiem udali się do odległego o 1500 m Józefowa. Po kilkunastu minutach miasteczko zostało zajęte i otoczone. Tylko nielicznym udało się uciec w pobliskie kamieniołomy tzw. „góry”.

Niemcy, zaraz po zajęciu zaczęli plądrować opuszczone domostwa i chwytać spotkanych mieszkańców. Schwytanych gromadzono na miejscowym, otoczonym wysokim murem cmentarzu przykościelnym. Po kilku godzinach spędzono do 100 osób, w tym większość starców i kobiet z dziećmi. Brutalne zachowanie się hitlerowców, fakt zgromadzenia na cmentarzu były niedwuznaczną zapowiedzią tego co miało spotkać zebranych, tymbardziej, że mówiący po polsku żołnierz nie omieszkał poinformować jaki los spotkał „bandyckie” Sochy. Modlitwy starszych, płacz dzieci nie wzruszał oprawców, zebranych przepędzono pod wysoki mur koło dzwonnicy. Groza położenia została przerwana przez długą, głosna serię z karabinu maszynowego – zebrani przypadli do ziemi, Niemcy przyskoczyli do murów.                                                                                                             To nie była salwa do uwięzionych, to nie strzelali Niemcy – strzały rozległy się od „gór”.

= = = = = = = = = =

W lasach na południe od Józefowa zgrupowane były leśne oddziały polskie i radziecki. Największe zgrupowanie znajdowało się przy łąkach stanisławowskich na placówce zwanej „Czwórką”. Tu obozował oddział józefowskich chłopców pod dowództwem „Korsarza”, zastępcy ciężko rannego „Wira”, tu mieli swój obóz chłopcy z Aleksandrowa, Górecka, Brzezin z oddziału „Wara”. Obok rozłożona była obozem niewielkim, niezależna grupa „Kaniuków”. Swoją nazwę zawdzięczali założycielowi grupy, obecnie dowodził nią „Anton” – Wróbel. Zgrupowanie liczyło razem ponad 100 żołnierzy. Bliżej Józefowa miała placówkę tzw. „Dwójkę” grupa józefowska, którą kierował „Radykał” i „Fiat”. Po ostatnich wypadkach grupa ta zwiększyła się i liczyła do 50 osób. Dalej, nad „Czarną Rzeczką” w stronę Borowca był obóz 50 –cio osobowej grupy partyzantów radzieckich pod dowództwem popularnego „Miszki –Tatara”.                                                                    Wszystkie oddziały były w stałym kontakcie ze sobą a przyjaźń z oddziałem radzieckim była przypieczętowana szeregiem wspólnych walk i akcji dywersyjnych. Partyzanci radzieccy szczególna sympatią darzyli chłopców z Józefowa – od nich bowiem otrzymali pierwszą żywność i broń. Pomoc i życzliwość w trudnym okresie organizacyjnym pamiętali wszyscy, wdzięczność swą starali się okazywać na każdym kroku.

O zbombardowaniu Józefowa wiedziano od zbiegłych mieszkańców o podejrzanych przegrupowaniach i przygotowaniach niemieckich wojsk doniósł już przed tym wywiad.     W oddziałach przygotowano się do wspólnej walki lub obrony, w podnieceniu oczekiwania dalszych wypadków.                                                                                                                 Grupa „Korsarza” wiedziała już o wypadkach w Sochach gdy około godziny 14 –tej wpadł zmęczony rowerzysta i zameldował o sytuacji w Józefowie. Decyzja była szybka i jednomyślna.                                                                                                                               – Natychmiast marsz na Józefów. Nie pozwolimy wymordować swych rodzin, nie dopuścimy by powtórzyły się Sochy. Na Niemców uderzymy od strony kamieniołomów.

Z meldunkami tej treści rozbiegli się łącznicy do obozu nad „Czarną Rzeczkę” pojechał konno Józef Kudełka. Niebawem opustoszała placówka. Poszedł nawet oczywiście pod „opieką” ułaskawiony jeniec, były policjant Łusiak, który dźwigając ciężką skrzynkę amunicji miał możność pierwszej rehabilitacji. Niedługo na „Czwórce” pozostał tylko wartownik i obozowy kucharz „Mikita”.                                                                                           W niespełna trzy godziny oddziały z „Czwórki” i „Dwójki” połączyły się przy kamieniołomach. Na prawym skrzydle byli już Sowieci. Bez chwili namysłu, gdy tylko przybył łącznik przyjechali furmankami i konno, po drodze zdążyli nawet dodać sobie animuszu zdobyczną wódką. Widząc oddziały polskie zajmujące stanowiska na lewym skrzydle nie czekając na uzgodnienia wspólnego ataku, rozpoczynają ogień karabinowy i nie kryjąc się brawurowo zbiegają  w dół. Odległość niewielka, 300- 400 m lecz nie zaszli daleko. Ostry ogień od strony miasteczka przyparł ich do ziemi, nie wystarczyła brawura i odwaga. Niemcy zajmowali doskonałe stanowiska, mieli dobrą broń, świetne pole widzenia. Atakujący oddział wycofał się, zabierając ze sobą dwu ciężko rannych żołnierzy.

Oddziały polskie na zajętych stanowiskach ustawili dwa CKM-y i kilkanaście RKM-ów. Teraz ostrzeliwanie niemieckich pozycji nabrało olbrzymiej siły. Najbardziej skuteczne okazały się CKM-y, wysunięte najbliżej „gór” placówki niemieckie umilkły bardzo szybko.

Niemcy dopadają koryta wyschniętego potoku, uciekając wloką za sobą dwóch zabitych czy rannych. Obrona niemiecka przenosi się do murowanych domów, na wysoki mur cmentarza i do piętrowego budynku niewykończonej szkoły.

Ze stanowiska na lewym skrzydle umiejscowionego obok cmentarza żydowskiego widać całe miasteczko i biały pas szosy Zwierzyniec- Józefów. Tu nowa niespodzianka. Szosą jedzie duży, kryty plandeką samochód ciężarowy. „Radykał” szybko ocenia sytuację i ustala odległość.                                                                                                                          – Celownik 2000, broń maszynowa ognia !                                                                    Strzela obsługujący CKM żołnierz z 39 roku Andrzej Zaśko, strzela z RKM-u Władek Puźniak, Paniak, strzelają inni. Samochód zatrzymuje się, skręca w las, ginie z oczu. Niedługo potem grupa „Radykała” otrzymuje nowe zadanie. Należy zaskoczyć Niemców od tyłu, zaatakować ich, względnie odciąć odwrót. Trzydziestu żołnierzy, wymijając od strony zachodniej osadę, brzegiem lasu udaje się na ustalone miejsce.                            Pozostali nadal ostrzeliwują Niemców. W połowie drogi pomiędzy kamieniołomamia Józefowem są niewielkie wzgórki i nierówności terenu i tam postanowiono się przenieść.  Na czele józefowskiej grupy biegnie z niedawno zdobytym pistoletem maszynowym „Korsarz” obok z nieodstępnym RKM-em wysoki „Butrym”, bardziej w prawo przed radzieckim oddziałem – „Miszka” i jego zastępca Waśka Połonin.

Głośne rosyjskie „wpieriod” i polskie „hura” przerażają atakowanych Niemców nie mniej od jednocześnie gęsto sypiących się kul. Na upatrzonych stanowiskach żołnierze przypadają do ziemi, wykorzystują każdą nierówność terenu i strzelają ostro w pozycji leżącej.            Nie kryje się jednak ranny już w lewą rękę odważny „Miszka”. Jest to silny człowiek, z łatwością  utrzymuje w jednym ręku przewieszony przez ramię RKM i strzela w pozycji stojącej. Niedługo zagrzewa swą odwagą żołnierzy. Z za muru cmentarza , z okien niewykończonej szkoły plwają wściekłym ogniem karabiny maszynowe wrogów. Jedna taka seria przeszywa pierś nie uważającego na niebezpieczeństwo dowódcy. Ranny śmiertelnie „Miszka” czyniąc konwulsyjny skręt, pada twarzą ku ziemi. Niedaleko, ciężko ranny w brzuch Kudełka wzywa pomocy kolegów. Ranny jest także Andrzej Burda, lżej rannych coraz więcej. Ze strony przeciwnej także są zabici. Strzelający z za kamiennego słupa w bramie domu samego Kudełki Niemiec pada z rozkrzyżowanymi rękami. Z gmachu niewykończonej szkoły dwu czołgających się za mur cmentarza szwabów ciągnie za ręce swego kolegę.

Słońce chyli się ku zachodowi, przez zadymiony błękit nieba świeci coraz bardziej krwawym blaskiem tak czerwonym niemal, jak wsiąkająca w ziemię krew poległych.          Zbliża się zmierzch – walkę trzeba kończyć jak najprędzej.                                                    Ogień od strony „gór” zaczyna przeważać nad niemiecką obroną, gdzieś od strony Borowiny słychać długie serie i pojedyncze wystrzały.                                                                  Teraz, najbardziej odważni podrywają się do biegu i po chwili dopadają pierwszych zabudowań. Obrona Niemców przenosi się coraz bardziej na przeciwną stronę miasteczka, coraz więcej atakujących dociera do celu. Ostatni strzelający z niezajętego prawego skrzydła, za murem cmentarza karabin maszynowy milknie w pół serii. Niemcy, wykorzystując pierwsze cienie, kryją się poza domami i uciekają. Strzały ich słychać już tylko od północnej strony zdobywanej osady. Ukryty w zbożu niedawny więzień Niemców – Krzyżanowski patrzy z zadowoleniem i satysfakcją na uciekających w popłochu, dźwigających jedyny swój łup – ciała zabitych kolegów. Z satysfakcją, bo przecież uciekają także przed jego synem, który jest tam, na „górach”.

Pierwsze cienie nocy zacierają ostatni „pochód” niedawno tak pewnych siebie hitlerowców.                                                                                                                     Partyzanci są zbyt rozproszeni, nie gonią uciekających, zresztą zadanie jest wykonane, cel osiągnięty – Niemców przepędzono, uwolniono schwytanych. Ci ostatni zresztą, już w pierwszej godzinie walki, pozostawieni bez straty uciekli sami z cmentarza.

Tymczasem grupa „Radykała” za wsią Morgi spotkała gajowego Rorata, który oznajmił, że koło Borowiny Niemcy reperują samochód ciężarowy. Był to z pewnością ten, który niedawno ostrzeliwano z kamieniołomów. Marsz w tym kierunku opóźniają paniczne przepowiednie Droździela „Cały”, który przewiduje jakąś zasadzkę i w końcu zostaje w tyle z kilkoma podobnie odważnymi „cywilnymi żołnierzami”. Z za drzew wyłania się szosa i biała plandeka samochodu. Przy samochodzie kilku Niemców i kręcący korbą rozruchową kierowca. Długa seria, następne strzały z kabelków, przerażeni Niemcy oddają tylko kilka strzałów i czołgając się uciekają w głąb lasu.                                    Gdzieś od tyłu atakujących rozlega się kilka krótkich serii ktoś woła:                                      – To Niemcy !                                                                                                                            Przez pewien czas trwa zamieszanie – alarm jednak okazuje się fałszywy. Strzały już tylko dla dodania sobie odwagi i wszyscy są przy samochodzie. W zdobytym wozie poza sprzętem żołnierskim, kilkunastoma płaszczami wojskowymi jest dużo żywności i piwa – w butelkach, małych beczkach.

To wszystko pada łupem partyzantów – chłopcy raczą się piwem ubierając w płaszcze, Lutek Grzyb ubiera efektowny płaszcz z oficerskim galonami. Samochód jest tylko uszkodzony, należy go zniszczyć. Niełatwo jest znaleźć ukryty gdzieś zbiornik z benzyną, ktoś radzi granatem, lecz wreszcie Łasocha znajduje go z tyłu wozu i przedziurawia.         Do cieknącej benzyny Burdzik przytyka zapaloną zapalniczkę. Gwałtowny ogień obejmuje samochód, zapalając jednocześnie rękę podpalającego.

Od strony Józefowa strzałów już nie słychać, za późno na dalsze kontynuowanie zadania, Niemcy z pewnością są już wyparci. Domysły potwierdzają spotkani ludzie, a niedługo potem gwizd lokomotywy, pióropusz dymu i snop iskier obwieścił wszystkim, że bohaterzy spod znaku swastyki opuścili w pancernej twierdzy opanowaną przez „bandytów” okolicę.

Przybyli z niedalekiej Borowiny ludzie mówią, ze Niemcy uciekając przez ich wieś byli bez broni i mundurów, dla większego upozorowania, że są cywilami brali ze sobą spotkane dzieci i kobiety. Byli naprawdę bardzo przerażeni.

Odchodzącym partyzantom przyświeca dopalający się samochód. Przypadkowy łącznik Rorat dźwiga na ramieniu beczułkę piwa. Część oddziału udaje się bezpośrednio na placówkę, wielu idzie do oswobodzonego miasteczka. Chcą dowiedzieć się o losie swych rodzin, które były w domach gdy zajęli je Niemcy.

Po ucieczce przeciwników partyzanci opanowali osadę.                                                           Po wrogach zostały tylko sterty karabinowych łusek, pustych taśm i duże, kawowe plamy. Zabitych zabrali ze sobą a jak okazało się potem również  ukryli w piwnicach spalonego domu naprzeciw spółdzielni. Po tych, za kilka dni przyjechali samochodem, załadowali zwłoki i wynieśli się szybko.                                                                                                Okupanci zostali wypędzeni, nie było jednak istotnej potrzeby i możliwości dalszego utrzymywania zdobytej pozycji, to nie jest walka frontowa. W nocy oddziały wycofały się Do lasu zabierając ze sobą materiały ze spółdzielni i zboże z magazynów.     Akcją zabierania zdobyczy kierował Strzałka – „Zagłoba”. Zabrano także rannych i zabitych. „Miszka” pochowany został pod byłym harcerskim pomnikiem koło Hamerni. Ciężko ranni partyzanci radzieccy zostali na placówce polskiej, jeden – ranny w nogi wrócił do swego oddziału, drugi ciężko ranny w krzyż – zmarł.                                      Zmarł także młody Kudełka. Jego narzeczona, zrozpaczona Zosia K. zachowała na pamiątkę kosmyk czarnych włosów.

W nocy opuścili także swe domy tym razem już wszyscy mieszkańcy.                                Ciepła, czerwcowa noc i dzwoniąca w uszach cisza zapanowały nad opustoszałym i zniszczonym miasteczkiem.

= = = = = = = = = = =

Nie był to koniec ciężkich dla okolicy dni okupacji.                                                                        Za kilka tygodni nowa, obejmująca całe powiaty akcja pacyfikacyjna , potem jeszcze szereg innych, walki, śmierć, wysiedlenia i zniszczenie trwały do lipca 1944 r. Nawet radosny okres wyzwolenia nie obył się bez tragicznych wypadków, nieporozumień i niepotrzebnych ofiar.                                                                                                                       Niewielu pamięta tamte czasy a miejsca nieszczęść, walk, egzekucji i liczne masowe groby milczą. Ich milczenie ma swoją wymowę – przypomina grozę tamtych dni i budzi szacunek dla ludzi, którzy nie godzili się z przemocą, chcieli być wolni i kochali Polskę.

Stefan Puźniak ps. Kos.

Bitwa pod Kobylanką – największa , zapomniana powstańcza bitwa na Zamojszczyźnie

K O B Y L  A N K A     1 – 6 .V.1863 r.  –145 rocznica zapomnianej bitwy.

                 Któż z nas, mieszkańców Zamojszczyzny, nie słyszał takich nazw jak Osuchy, Borowiec, Uroczysko Maziarze ? Każdy bezbłędnie odpowie, że są to miejsca nad rzekami Tanew, Sopot, Studzienica, gdzie doszło do partyzanckiej hekatomby okresu II wojny.

Jednak tylko nielicznym wiadome jest, że niemal na tym samym obszarze, 80 lat wcześniej,  rozegrała się jedna z największych bitew Powstania Styczniowego – bitwa pod Kobylanką , której nazwa wzięła się od  kompleksu leśnego „Kobylanka” położonego nieopodal Borowca. / patrz mapka /.    Warto więc może przypomnieć tę zapomnianą historię:                                                                                                                                  W dniu 27 kwietnia 1863 roku,  a więc w okresie kiedy powstanie jeszcze miało charakter zaczepnego lub zaczepno – obronnego, w okolicach Woli Różanieckiej, przekroczył granicę na rzece Tanew 700 osobowy oddział powstańczy dowodzony przez gen. Antoniego Jeziorańskiego.                                                                                                    Antoni Jeziorański, urodzony w Warszawie, wówczas 42 letni działacz niepodległościowy, nominację generalską otrzymał z rąk samego Langiewicza w dowód uznania jego działalności konspiracyjnej, waleczności w pierwszym okresie powstania oraz zasługi wcześniejsze a między innymi udział w rewolucji węgierskiej 1848 – 49 roku oraz walkach podczas wojny krymskiej w legionie Wysockiego.

Korpus Jeziorańskiego, uzbrojony w nowoczesną broń, posiadający także nieźle wyszkoloną kadrę oficerską, nie podjął od razu marszu w głąb kraju, chociaż otrzymał takie dyrektywy od lwowskiego kierownictwa powstania, gdyż musiał oczekiwać na mające wkrótce nadejść z Galicji zaopatrzenie w amunicję ( aktualna ilość pozwalała zaledwie na kilkugodzinną walkę). Inną okolicznością wpływającą na taka decyzję była konieczność przeszkolenia ochotników, zapoznania z dowódcami oraz wytłumaczenia elementarnych zasad prowadzenia walki.                                                                             Pamiętać bowiem należy, że formowanie oddziałów powstańczych w Galicji odbywało się potajemnie, pod czujnym okiem tajnych służb austriackich i mimo ich, w miarę tolerancyjnego podejścia, nie było to takie proste.                                                              Oficerowie schodzący się na punkty zborne nie znali podkomendnych a żołnierze swoich dowódców, ponadto byli słabo wyćwiczeni i nie obyci z komendą i bronią.                           Nieprzyjaciel był z reguły uprzedzony o dniu i miejscu przejścia granicy.                                      W tej sytuacji gen. Jeziorański, jako doświadczony żołnierz, podjął decyzję o zatrzymaniu się gdzieś w pobliżu granicy, w dogodnym do obrony terenie a czas poświęcony na oczekiwanie nadejścia amunicji wykorzystać do odpowiedniego przeszkolenia powstańczych ochotników.

30 kwietnia 1863 roku po marszu przez niezwykle bagnisty teren, pomiędzy rzekami Tanew i Studzienica , zalany dodatkowo wiosennymi roztopami, zatrzymał się na postój na wyżej położonym terenie lasu zwanego ”Kobylanką „  ciągnącego się od Borowca do pobliskich Tepił.                                                                                                                      Założony przez powstańców obóz , otoczony moczarami, dostępny stał się dla nieprzyjaciela tylko dwoma prowadzącymi doń drogami;  wzdłuż wzgórza zwanego Łysą Górą oraz duktem leśnym od strony Borowca

Rosjanie, którzy poprzez szpiegów od pierwszych godzin śledzili poczynania korpusu Jeziorańskiego, skierowali w ten rejon cztery kompanie archangielskiego pułku piechoty, szwadron ułanów i sotnię kozaków, wsparte dwoma armatami. Łączne siły rosyjskie wynosiły około 800 żołnierzy i dowodzone były przez kpt. Sternberga.                             Siły to były potężne zważywszy, że żołnierz rosyjski był doskonale wyćwiczony i zaprawiony w bojach, nie tylko z oddziałami powstańczymi, ale wcześniej uczestniczył w wojnie krymskiej i innych regularnych zmaganiach.                                                          Tym większa jest wobec tego chwała powstańczego oręża, kiedy to 1 maja 1863 roku, po kilkugodzinnej krwawej walce odparli zażarty atak wojsk rosyjskich, zadając im ciężkie straty w ludziach i sprzęcie./ zdobyto 1 działo oraz znaczne ilości karabinów/.

Rosjanie nie darowali porażki. Na pomoc odpartym wojskom Sternberga ruszyły dodatkowe siły; mjr Ogalina z Tarnogrodu w składzie 4 kompanii piechoty, które skoncentrowały się w miejscowości Zamch, oraz korpus mjr Czerniawskiego, który wyruszył z Janowa Lubelskiego w sile 3 kompanii piechoty, szwadronu ułanów i półsotni  kozaków. Dowództwo nad całością sił rosyjskich, których koncentracja nastąpiła w dniu 5.V.1863r. we wsi Osuchy, objął płk Miednikow. Łączne siły rosyjskie były potężne, liczące ponad 2000 żołnierzy wsparte 6 działami w tym dwoma moździerzami, niektórzy historycy siły rosyjskie obliczają nawet na 3000 żołnierzy. Część z nich Miednikow  skierował w rejon wsi Maziarze i Głuchy dla wyłapywania powstańców z rozbitego pod Józefowem oddziału Lelewela Borelowskiego.                                                                                           Wieść o zwycięstwie odniesionym przez powstańców Jeziorańskiego rozniosła się lotem błyskawicy po całej Galicji. Z zachwytem rozpisywała się galicyjska prasa i do powstania garnęli się coraz liczniejsi ochotnicy. Powstańcy, w większości po raz pierwszy uczestniczący w walce, przeszli chrzest bojowy, co zwarło ich szeregi i podniosło morale.

W dniu 5 maja otrzymali długo oczekiwane zaopatrzenie w amunicję oraz pewne posiłki osobowe. Przyprowadził je książę Sapieha, członek lwowskiego kierownictwa powstania. Pora była najwyższa, gdyż już następnego dnia 6.V.1863 roku Rosjanie zaatakowali ponownie powstańczy obóz.                                                                                                Na szczęście płk Miednikow nie okazał się  nazbyt dobrym strategiem i mimo miażdżącej przewagi liczebnej i technicznej oraz próby fortelu polegającego na obejścia polskich pozycji poprzez  przekroczenie kordonu granicznego, po krwawej całodziennej bitwie został zmuszony do odwrotu.                                                                                              Gazeta „Goniec” z 1863 roku triumfalnie donosiła: „Moskwa bezładnie zaczyna się cofać. Wyborowe jej wojsko, strzelcy finlandcy, w ucieczce sromotnej, bezładnej nie widzą bagien, które wpierw okrążali – wielu śmierć w nich znajduje”

Historyk  Eligiusz Kozłowski w opracowaniu „Od Węgrowa do Opatowa” ostatnie godziny bitwy opisuje następująco: „Trąby i bębny w szeregach rosyjskich dają znak do odwrotu. Wówczas Jeziorański za cofającym się nieprzyjacielem wysyła oddziałki kozaków Wyleżyńskiego i Lenieckiego”.                                                                                                       I chociaż w konsekwencji tarć w łonie kierownictwa powstańczego i nie doczekawszy się pomocy ze strony skierowanych w jego kierunku oddziałów Żalpłachty – Zapałowicza i Czerwińskiego, korpus gen. Jeziorańskiego, po krwawych starciach pod Naklikiem, Lipinami i Harasiukami został w dniu 14 maja 1863 roku pokonany pod Hutą Krzeszowską i zmuszony do cofnięcia się za kordon do Galicji – sława jego podwójnego zwycięstwa napawała dumą cały kraj.

Historycy zajmujący się okresem powstania styczniowego, bitwę pod Kobylanką zgodnie zaliczają do jednej z największych a na pewno największej stoczonej na Lubelszczyźnie.  Pomimo tak oczywistych faktów bitwa pod Kobylanką pozostaje jedną z najbardziej zapomnianych bitew w historii Polski – opinię taką wyrażają na swoim forum historycznym także internauci.                                                                                                               Także my mieszkańcy Zamojszczyzny oraz Lubelszczyzny niewiele o niej wiemy, a to za sprawą zapadłej wokół niej ciszy medialnej.                                                                         W zorganizowanym w 2007 roku przez Dziennik Lubelski plebiscycie na 15 największych wydarzeń jakie rozegrały się na Lubelszczyźnie znalazła się bitwa pod Panasówką, stoczona w dniu 3.IX.1863r. przez oddział Marcina Lelewela Borelowskiego, głębokim milczeniem pominięto natomiast bitwę pod Kobylanką.

Wobec tego czyżby się mylił Stefan Kieniewicz, który w swym monumentalnym dziele „Powstanie Styczniowe” bitwie pod Panasówka poświęca jedno zdanie, zaś działaniom Jeziorańskiego pod Kobylanką 3 strony ?                                                                               A może racji nie ma także inny historyk J. Grabiec, zachowując podobne proporcje w podobnym dziele „ Rok 1863” wydanym w 1913 roku, w 50 rocznicę wybuchu powstania ? Eligiusz Kozłowski – stawiając ją obok bitew pod Węgrowem, Opatowem, Miechowem, Nową Wsią , Chruślinem czy Żyrzynem ?

Rozwiązanie jest bardziej oczywiste; od ponad 60 lat na temat tejże bitwy trudno jest znaleźć  wzmiankę w podręcznikach historii czy publikacjach powszechnych i ogólnodostępnych. Także prasa regionalna w ciągu ostatnich 60 lat wolała pisać o bitwie pod Panasówką, bitwie oczywiście zwycięskiej dla strony polskiej i przynoszącej chlubę naszemu regionowi. Mnie zaś mieszkańcowi Józefowa tym bardziej, gdyż poległ w niej mieszkaniec tego miasteczka 28 letni Józef Czapka.

Przyczyny milczenia są bardzo prozaiczne. Pod Panasówką dowodził  Lelewel-Borelowski, rzemieślnik; blacharz i studniarz a więc sól tej ziemi, zaś pod Kobylanką ziemianin i szlachcic gen. Jeziorański, przy jego zaś boku generałowie Waligórski i Śmiechowski.                                                                                                                Przypominanie o bitwie pod Kobylanką przywoływałoby jednocześnie wspomnienia na temat toczących się tam walk żołnierzy AK, a tego przynajmniej w początkowych latach starano się nie czynić. Ponadto pod Panasówką poległ mjr Nyari, co nadawało jej międzynarodowego splendoru. Wiadomo: „Polak Węgier dwa bratanki ”.

Miejsce do organizowania uroczystości było i jest bardzo dogodne, gdyż już przed wojną Ordynacja, której siedziba znajdowała się w Zwierzyńcu, przy współudziale mieszkańców osady, wzniosła wspaniały kurhan powstańczy, położony przy szosie Zwierzyniec – Biłgoraj, zaś w lesie „Kobylanka” diabeł mówi dobranoc.

Powstał schemat; brak przyswojonej wiedzy – brak informacji.                                                                                                                                                 Chyba czas najwyższy aby go zmienić, zważywszy, że z gen. Antonim Jeziorańskim związana jest popularna w wojsku do dziś pieśń „Sygnał” albo inaczej „Pieśń z obozu Jeziorańskiego”, którą napisał w 1863 roku Wincenty Pol dla idących do walki pod wodzą generała powstańców:

„ S Y G N A Ł”

W krwawym polu srebrne ptaszę

Poszli w boje chłopcy nasze

Hu ha ! Krew gra !

Duch gra ! hu ha !

I niech matka zna

Jakich synów ma

Obok Orła znak Pogoni

Poszli nasi w bój bez broni

Hu  ha ! Krew gra !

Duch gra ! hu ha !

Matko Polsko, żyj !

Jezus Maria, bij !

Naszym braciom dopomagaj,

Nieprzyjaciół naszych smagaj

Hu  ha ! Krew gra !

Duch gra ! hu  ha !

Niechaj Polska zna

Jakich synów ma !

Warto by podczas dorocznych uroczystości organizowanych dla uczczenia poległych w bitwie nad Tanwią w czerwcu 1944 roku wspominano o poprzednikach przelewających krew za wolną Polskę, w tym samym rejonie ponad 80 lat wcześniej, w sposób równie krwawy i heroiczny.

Zamość 21.IV.2008 r.                                  Zygmunt Puźniak / dla Tygodnika Zamojskiego/

Wykaz nazwisk i pseudonimów partyzantów Armii Krajowej rejonu Józefów / Freblówka /

W Y K A Z

Nazwisk i pseudonimów partyzantów AK Rejonu Józefów / Freblówka /

Lp.   Nazwisko i imię                                pseudonim                      kompania           uwagi

  1. Balicki Stanisław                                   Sroka                                  Kuby
  2. Barcicki Czesław                                   Biały                                   Kruka, Groma
  3. Bartoszewska –Roguska Janina          Nina                            przeł. sanit. Szpital 665
  4. Bartoszewski Konrad                            Zadora, Wir                     Komendant Rejonu
  5. Berdzik Jan                                              Jaskółka                           Kuby, Jeża
  6. Berdzik Jan                                                                                         Korsarza
  7. Berdzik Leon                                           Sroka                                 //          //
  8. Berdzik  Marcin                                       Stary                                 //          //
  9. Berdzik Michał                                        Kania                                   //       //
  10. Berdzik Piotr                                            Dąb                                    //         //
  11. Bernecki  Kazimierz                                Kruk                                  ochrona 665
  12. Białoszewski Kazimierz                           Biskup                              Korsarza
  13. Bielak Stanisław                                       Malina
  14. Bil Jan                                                        Igła                                     Selima
  15. Biszczanik Józef                                        Żołądź
  16. Biszczanik Zofia                                                                                  Kuby, Jeża
  17. Blumhof Barbara                                      Maka
  18. Błachuta Tadeusz                                      Oldan                               lekarz 665 ppor.
  19. Błaszczak Edward                                    Grom                                                    por.
  20. Bodys Jan                                                   Bicz                                     Kuby. Jeża
  21. Bodys Feliks                                                                                          Kuby, Jeża
  22. Bojarski Franciszek                                   Szczupły
  23. Bojarski Jan                                                Sojka
  24. Borys Paulin                                               Bob                                     Korsarza
  25. Bryła Józef                                                  Śmiech
  26. Buchajski Piotr                                          Jastrząb                              Kuby /plut./
  27. Buczek Jan                                                 Dąbek                                  Kruka, Groma
  28. Buczek Lucjan                                           Czuwam                               Kruka, Groma
  29. Buczek Ludwik                                          Brzeźniak                             Kruka, Groma
  30. Buczkowski Jan                                                                                        Kuby, Jeża
  31. Buczkowski Władysław                            Markietant                         Kuby, Jeża
  32.  Buńko Michał
  33. Bury Andrzej                                                                                            Korsarza
  34. Bury Bronisław                                          Lesiuk                                  Selima
  35. Bury Władysław                                         Burza                                   Selima
  36. Choma Władysław                               Kula                               Kurs ,instruktor  ppor.
  37. Czaparowski Julian                               Wrona                           Korsarza    ppor.
  38. Czapka Adam                                        Cegła                              Korsarza
  39. Czapka Henryk   / Nowicki /                Orzeł                              Korsarza
  40. Czapka Ryszard                                      Jastrząb                              //
  41. Czeczurkiewicz Kazimierz                                                            Kuby, Jeża
  42. Czekirda Kazimierz                                                                        Korsarza / gajowy /
  43. Czerniak Adam                                                                               Kuby, Jeża
  44. Dorożuk Józef                                                                                  Selima
  45. Droździel Antoni                                     Dak                                Selima
  46. Droździel Jan                                           Cała                                Korsarza
  47. Droździel Jan                                           Kosuń                            Selima
  48. Droździel Jan                                           Żak                                 Selima
  49. Droździel Józef                                        Radykał                          Korsarza
  50. Droździel Stanisław                                Drzymała                       Selima
  51. Drygas Maria                                           Malwa                            Korsarza / sanit./
  52. Drygas Władysław                                  Żbik                                 ochrona 665
  53. Dyka
  54. Dyrka Katarzyna                                                                              Selima , sanit.
  55. Dzieduszko Jerzy                                                                              Kuby, Jeża
  56. Dzikoń Władysław
  57. Dziwura Szczepan
  58. Dźwinogrodzka Maria                            Myszka                            Korsarza  / sanit./
  59. Filip Jerzy                                                  Biga                                            lekarz
  60. Futyma Jerzy                                                                                      Korsarza
  61. Futyma Julian                                           Fiat                                    Korsarza
  62. Gajewski       / Gumiński/                       Łodyga                             RGO – garkuchnia
  63. Galiński Zbigniew                                                                               Korsarza
  64. Gałan Jan                                                                                             Kuby, Jeża
  65. Gniewkowski Józef                                   Orsza                               kierownictwo kpt.
  66. Gołąb Antoni
  67. Gontarz Andrzej
  68. Gontarz Stanisław                                     Przepiórka                         Kuby
  69. Gontarz                                                                                                   Korsarza
  70. Góra Czesław                                            Rzut                                   Selima
  71. Górnik Andrzej                                         Sosna
  72. Grabias Michał                                          Świerk
  73. Grabowski Franciszek                                                                          Korsarza
  74. Grabowski Jan                                                                                        Korsarza
  75. Grad Jan                                                      Czyżyk                                Korsarza
  76. Grad Władysław                                                                                    Korsarza
  77. Grądkowski Antoni                                                                                Korsarza
  78. Grochowicz Edward                                 Orzeł                                   Kuby, Jeża
  79. Grochowicz Franciszek                            Jagoda                               Kuby, Jeża
  80. Grochowicz  Józef                                     Grzmot                              Kuby, Jeża
  81. Grochowicz Maria                                                                                Kuby, Jeża
  82. Grodowski Stefan Gustaw                       Gutek                                 Korsarza
  83. Grzyb Bronisław                                         Kawaler                            Kuby
  84. Grzyb Stanisław                                          Facet                                  Kuby
  85. Haczykowski Jan                                                                                    Kuby, Jeża
  86. Hajduk Jan                                                                                              Kuby, Jeża
  87. Hajduk Kazimierz                                                                                  Korsarza
  88. Hajduk Lucjan                                            Ogień                                 Korsarza
  89. Hajduk Stanisław                                       Chomik                             Korsarza
  90. Hascewicz Włodzimierz                            War                                   Wara por.
  91. Herc Edward                                                Hak                                    Korsarza
  92. Herc Krystian                                          Hel, Tarzan                        Korsarza, Groma
  93. Horodelski Stefan                                     Es                                        Korsarza
  94. Hurkała Celestyn                                        Celek                                 Korsarza
  95. Jachimiak Franciszek Bolesław                Grom
  96. Jagowd Maciej                                            Maks                                           podchor..
  97. Jakubik Zbigniew                                         Marek                               Korsarza
  98. Jamroz Czesław                                            Dąb
  99. Jarosz Władysław                                        Sokół              Kuby plut.       Szopowe
  100. Jasina Jan                                                                                       Kuby,
  101. Jasina Władysław                                                                           Kuby
  102. Jaworski Eugeniusz                           Halny
  103. Karczmarczyk  Piotr                               Olcha
  104. Karczmarczyk Stanisław                      Stół
  105. Karpiński Kazimierz                              Jarek
  106. Kawa Jan
  107. Kawa Leon                                             Bobas                                Kuby, Jeża
  108. Kawa Stanisław                                     Jagódka                           Kuby, Jeża
  109. Kierepka Franciszek                                                                        Selima
  110. Kierepka Józef                                        Krakus                              Selima
  111. Klawisz Józef                                           Szewc                               Korsarza
  112. Kłos Franciszek                                       Murf                                 Selima sierż.
  113. Kmieć Tomasz                                         Konus
  114. Kobylas                                                                                                 Korsarza
  115. Kolaszyński Władysława                        Kolumbus                        Korsarza
  116. Kołciuk Franciszek                                  Wrona                               Kuby, Jeża
  117. Kołciuk Jan                                                                                        Kuby, Jeża
  118. Kościuk Stanisław                                                               Selima
  119. Kołtun Feliks
  120. Kołtun Jan                                                 Pniaczek
  121. Koman Jan                                              Świerk                         Kuby, Jeża
  122. Konarski Franciszek                                Ryś
  123. Kondratow Anna                                                                       Kuby, jeża
  124. Korga Aniela                                                                               Kuby, Jeza
  125. Korga Jan                                                                                     Kuby
  126. Korga Józef                                                                                 Kuby
  127. Korga Leon                                            Józek                           Kuby
  128. Kopciuch Jan
  129. Kopeć Barbara                                     Ksantypa             pieleg. Kurierka
  130. Kopeć Lucjan                                        Radwan                      lekarz 665 por
  131. Korona Bronisław                                Korń                             Selima
  132. Korona Kazimiera                                                                      Selima
  133. Korzec Jan                                             Orzech                         Kuby, Jeża
  134. Korzec Jan                                             Kuba                              Kuby / Stanisławów/
  135. Kostrubiec Jan                                      Orzeł                            Kuby
  136. Kostrubiec Marian                               Buk                                  Kuby
  137. Kot Wincenty                                        Osa                                                       sierż.
  138. Kowal Franciszek
  139. Kowal Henryk                                                                                 Korsarza
  140. Kowalski Stanisław                             Huk                                               por
  141. Kozłowski Bronisław                        zając                                    Kuby
  142. Kozyra Michał                                 Kpiarz, Desperat                    Kuby
  143. Kropop Antoni                                  Jagoda                                        Selima
  144. Kropop Jan                                         Peryskop                               Selima
  145. Krynicki Zbigniew                                Korab                                        lekarz por.
  146. Kryk Jan                                                 Topola                          Groma, Topoli      por.
  147. Krzaczek Gustaw                                 Gałązka                             Korsarza
  148. Krzaczek Stanisław                                                                         Kuby, Jeża
  149. Krzaczek Zofia                                     Zoja                                     Korsarza
  150. Krzyszycha Eugeniusz
  151. Kudełka Genowefa                           Czarna                                 Korsarza
  152. Kudełka Józef                                     Czarny                                 Korsarza
  153. Kudelka Marian                                  Biały                                    Korsarza
  154. Kudełko Józef                                      Rybaczek                            Kuby
  155. Kudlicki Stanisław                                                                      Kuby, Jeża , felczer
  156. Kukiełka Aniela                             Pszczółka                            Selima
  157. Kukiełka Józef                                                                           Korsarza
  158. Kukiełka Zygmunt                                                                       Korsarza
  159. Kula Danuta                                     Kwiat                                  Kuby, Jeza
  160. Kula Józef                                          Konar
  161. Kula Klemens                                    Zbysz                                Kuby / dca plut.
  162. Kurowski Antoni                                  Zajączek
  163. Kurys Jan
  164. Kusiak Józef                                     Stary                              Kuby, Jeża
  165. Kusiak Stanisław                              Skiba                              Kuby
  166. Kusy Stanisław                                  Jarząbek                        Kuby
  167. Kuśnierz Stanisław
  168. Lal Edward
  169. Lal Franciszek                                  Słowik                           Kuby
  170. Lal Franciszek                                   Jagoda                          Kuby / Stanisławów /
  171. Lal Irena                                            Sucha
  172. Lal Roman                                         Szpak                             Kuby
  173. Litkowiec
  174. Litwin Jan                                           Bąk                                Kuby
  175. Litwin Stanisław                 Wróbel                          Kuby, Jeża                           Łasocha Marcin                               Szofer                             Korsarza
  176. Łojek Franciszek                                                                     Selima
  177. Łuszczak Edward                              Kmieć
  178. Łyś Cyprian                                        Bocian                           ochrona 665
  179. Makuch Stanisław                            Kruk                               Kruka  ppor
  180. Makuch Władysława                       Pokrzywa                       Kruka
  181. Malec Czesław                                   Żołdak                            Kuby, Jeża
  182. Malec Józef                                      Roch,                                 Kuby
  183. Małysiak Stanisław                          Sęp                                   Selima / teraz ksiądz/
  184. Margol Franciszek                           Sikora
  185. Margol Marcin                                  Siewca                              Korsarza
  186. Margol Stanisław                             Zagon
  187. Marzec Franciszek                           Profesor
  188. Marzec Józef                                     Bławat                              Kuby
  189. Marzec Tadeusz                                Łoboda                             Kuby
  190. Marzec Władysław                           Przepiórka                       Kuby
  191. Mateja Szczepan                               Sokół                               Kuby, Jeża
  192. Maśko Edmund                                  Jastrząb                          Korsarza
  193. Maśko Michał                                    Szron                             ochrona 665
  194. Matysiak Jan                                       Kawa
  195. Matysiak Józef
  196. Matyjanka Józef                                                                          Kuby, Jeża
  197. Matyjanka Władysław                                                                Kuby , Jeża
  198. Mazur Czesław                                  Czajka
  199. Mazur Józef                                        Skrzypik                            Wara
  200. Mazur Stefania                                  Róża                                    Wara
  201. Mazurek Czesław                              Czajka                                  ochrona 665
  202. Mączka Kazimierz                                Kruk
  203. Mękal Józef                                          Junak                              Korsarza
  204. Mękal Stanisław                                  Młot                               Korsarza
  205. Mękal Władysław                                                                        Korsarza
  206. Miąc Hieronim                                     Korsarz                       Korsarza por
  207. Michoński Jan                                                                   Selima / gajowy w Helacinie/
  208. Mielniczek Antoni                               Sokól
  209. Mielniczek Bronisław                          Szpak
  210. Mielniczek Franciszek                          Jeż                           Kuby, Jeża    / plut./
  211. Mielniczek Jan                                      Wróbel                     Kuby
  212. Mielniczek Wawrzyniec                    Wawrzek                       Kuby
  213. Mirek Zdzisław
  214. Misiarz Zdzisław                                                                         Korsarza
  215. Momot Bronisława                              Długa                            Selima
  216. Momot Bronisława                              Kalina                            Kuby
  217. Mużacz Czesław                                   Wraga, Selim               Selima   podchor.
  218. Mużacz Franciszek                               Mirża                            Selima
  219. Mużacz Jan                                             Mord                             Selima
  220. Naklicki Jan                                         Dyplomata                      Korsarza
  221. Naklicki Jan / szwagier Dyplomaty/                                         Korsarza
  222. Niedzielski Jan                                      Wierny
  223. Nowak Aniela                                      Lilia, Pszczoła                  Kuby, Jeża
  224. Nowak Bronisław                                 Jodła
  225. Nowak Henryk                                     Gawron
  226. Nowak Kazimierz                                 Florek                         Korsarza
  227. Nowak Stefania                                    Sarna                         Korsarza     665
  228. Nowak Tadeusz                                    Butrym                       Korsarza
  229. Nowak Wojciech                                   Malina
  230. Otkała  Stanisław                                 Lampart
  231. Ostasz Marcin                                       Ostrożny
  232. Osuch Antoni                                        Przysiężny
  233. Osuch Józef                                            Biela
  234. Osuch Józef                                            Wesoły
  235. Osuch Kazimierz                                    Jędrusek
  236. Osuch Kazimierz                                    Osiak
  237. Osuch  Michał                                         Koncowy
  238. Osuch Stanisław
  239. Osuch Wawrzyniec                                 Przysiężny
  240. Osuch Władysław                                   Góral
  241. Paluch Jan
  242. Paniak Władysław                                   Pies                          Korsarza
  243. Paniak
  244. Pardus Feliks                                    Piast                       Korsarza
  245. Pastuszek Andrzej                          Sowa                      Kuby
  246. Pastuszek Franciszek
  247. Pastuszek Franciszek                       Śmiały                   Kuby
  248. Pastuszek Jan                                    Jodła                      Kuby, Jeza
  249. Pastuszek Stefania                                                          Kuby
  250. Pawelce Antoni
  251. Pąździurek  Józef
  252. Pecherski Paweł                                Orlik
  253. Piasecka Maria                                 Żar                      kierownictwo, kurierka
  254. Pieczonka
  255. Pisklak Helena
  256. Pitura Józef
  257. Plata Ignacy                                Baryka                       Korsarza
  258. Platówna Stanisława                 Nurt
  259. Podolak Franciszek                       Ujma                      Kuby, Jeża
  260. Podolak Jan                                    Wiewiórka             Kuby, Jeża
  261. Podolak Leon                                Sroka                       Kuby, Jeża
  262. Podolak Stanisława                      Palma                    Korsarza
  263. Podola Stanisław                                                          Kuby , Jeża
  264. Podolak Tomasz
  265. Psiuk Stanisław
  266. Puchacz Mieczysław                       Albatros           Korsarza, Groma
  267. Pudło Antoni                                   Chmiel
  268. Pudło Antoni                                   Sosna
  269. Pudełko  Alfred                                Tur                  Korsarza, Groma
  270. Puźniak Antoni                                Wik                 Selima
  271. Puźniak Jan                                      Czort                Korsarza
  272. Puźniak Józef                                   Furman            Korsarza
  273. Puźniak Stefan                                 Kos                    Korsarza
  274. Puźniak Władysław                        Pasek                 Korsarza
  275. Psiuk Stanisław                               Szczecina            Kuby, Jeża
  276. Pyter Ignacy                                     Murzyn               Korsarza
  277. Radzik Antoni                                  Orkisz                 Korsarza
  278. Rak Bolesław                                   Sumak                 Korsarza
  279. Rogala Henryka                            Zorza                    Korsarza . sanit.
  280. Rogowski Józef                               Róg                      Kuby, Jeża
  281. Rorat Leon                                                                  Korsarza
  282. Rorat Szczepan                                                           Korsarza
  283. Rżewski Zbigniew                        Fernando              Korsarza, Groma
  284. Sadoń Władysław                      Zając                                 Korsarza
  285. Sas Jerzy                                      Sokół                                  Kuby, Jeża
  286. Sas Józef
  287. Senderek Jan                              Orzeł                                  Kuby
  288. Serget Edmund
  289. Sielezin Franciszek                                                                  Kuby
  290. Sikora Bronisław                           Klucz                                Groma, Topoli
  291. Skrzyński Czesław                         Magik                                Selima
  292. Sobczak Anna                               Brzoza, Hanka                     Selima
  293. Sobczak Tadeusz                           Kwiatek                             Korsarza
  294. Solecki Kazimierz                           Spóźniony                        Korsarza
  295. Strzałka Józef                                  Zagłoba                              Korsarza
  296. Swacha  Piotr
  297. Szanajca Antonina                         Stokrotka                         Korsarza / sanit./
  298. Szanajca Helena                             Poldka                               Korsarza / sanit/
  299. Szanajca Tadeusz                            Szum                                Korsarza
  300. Szopa Stanisław                                                                        Kuby, Jeża
  301. Szostak Antonina                              Borys
  302. Szczur Wojciech
  303. Szkałuba Szczepan                         Buc                                    Korsarza
  304. Szpinda Jan                                      Mikita                                 Korsarza
  305. Szponar Andrzej                             Oset
  306. Szponar Seweryn                            Wrona
  307. Szumiło Michał
  308. Świst Jan                                          Wiarus                                Korsarza
  309. Świst Stanisław                              Kruk                                     Korsarza
  310. Świstek Władysław
  311. Terebińska Maria  zd. Drygas       Malinka                      Korsarza
  312. Terlecki Czesław                            Boruta                        Korsarza
  313. Torba Bronisław                             Górnik                        Kuby, Jeża
  314. Torba Franciszek                                                               Kuby, Jeża
  315. Torba Maciej                                Brona                            Kuby, Jeża
  316. Torba Władysław                          Wróbel                      Kuby, Jeża
  317. Trochimiuk Jan                              Wilk                           kierownictwo por
  318. Trześniowski Franciszek                                               Korsarza
  319. Turczyniak Józef                       Spadochron              Korsarza
  320. Turczyniak Stanisław                  Lemiesz                  Korsarza
  321. Tytoń Andrzej                                                            Korsarza
  322. Tytoń Edward                                                                   Korsarza
  323. Tytoń Wojciech                      Gustaw                             Kuby, dca plut.
  324. Wasilewska Wanda                 Wacek                                       sanit.
  325. Wasilik Piotr                             Kuba                              Kuby dca komp.
  326. Wiatrzyk Jan
  327. Witkowski Marian                    Witek                            Korsarza
  328. Wolak Marian                                                                 Kuby, Jeża
  329. Wolski Zygmunt                      Wolak                                Kuby , Jeża
  330. Wójcik Danuta                        Danka. Luna             Korsarza, sanit.
  331. Wójcik Helena
  332. Wójcik Mieczysław                    Bej                                                   ppor.
  333. Zając Piotr                                 Słowik
  334. Zawiślak Bronislaw                    Długa                                  Selima
  335. Zawiślak Jan
  336. Zdunek Konstanty
  337. Zaśko Andrzej
  338. Zaśko Jan
  339. Zgutka Marian                          Kogut                               Korsarza
  340. Żmuda Jan                                Burza                            Korsarza
  341. Żmuda Jan                                 Jaś                                 Kuby, Jeża
  342. Żmuda Józefat                           Czarny                           Korsarza
  343. Żmuda Władysław                     Biały                              Korsarza

Na podstawie opublikowanych książek, rozmów z mieszkańcami , wspomnień i relacji partyzantów , będących w posiadaniu autora. Do wielu pseudonimów nie można było  niestety dotrzeć.

Wykaz wymaga niewątpliwie dalszego uzupełnienia dlatego sądzę, że jego publikacja dzięki czytelnikom pomoże w usunięciu braków i sprostować ewentualne pomyłki. Opracował Zygmunt Puźniak . 24 .02.2012r.

Moje wspomnienia z lat okupacji . Bronisława Tytoń ps. Długa . zamieszkała Majdan Kasztelański

Moje wspomnienia z lat okupacji.
Bronisława Tytoń zd. Zawiślak ur. 1923r. zam. Majdan Kasztelański

W roku 1939, gdy wybuchła wojna miałam 16 lat i mieszkałam z rodzicami i rodzeństwem w Majdanie Kasztelańskim. Najbliższym miasteczkiem był Józefów, w którym z różnych okazji ( targ, święta itp.) spotykali się ludzie z okolicznych wsi. W 1940 roku w Józefowie powstała placówka konspiracyjna ZWZ, która obejmowała wsie Majdan Nepryski, Szopowe, Majdan Kasztelański, Górecko Stare, Górecko Kościelne, Tarnowolę, Brzeziny i Aleksandrów.
Byłam wychowana w rodzinie katolickiej, należałam do Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży Polskiej przy parafii Górecko Kościelne i chociaż nie znałam się na polityce, gdy w marcu 1940r. zaproponowano mi przynależność do konspiracji bez wahania zgodziłam się. Zostałam zaprzysiężona w szkole w Józefowie przez Konrada Bartoszewskiego ps.Zadora , później Wir. Obecny był przy tym również sekretarz gminy Ignacy Plata i nauczyciel Jan Trochimiuk. Poinstruowano mnie, jaką odpowiedzialność wzięłam na siebie i jakie zadania będę wykonywała w organizacji. Zostałam początkowo łączniczką. Ruch Oporu rozwijał się na naszym terenie bardzo szybko, dlatego też placówkę w Józefowie podzielono na mniejsze grupy, które miały swoich dowódców w poszczególnych wsiach. Ja podlegałam organizacyjnie bezpośrednio Czesławowi Mużaczowi ps. Selim z Brzezin a drużynowym był Jan Kołciuk ps Argus z Majdanu Kasztelanskiego. Działalność nasza sprowadzała się do przekazywania informacji pomiędzy placówkami, które swoje siedziby miały w okolicznych gajówkach oddalonych od siebie od 5-7 km takich jak Florianka, Karczmiska, Trzepietniak- Okno. Konspiracyjnie opatrzone one były numerami 1,2,3, 4 itd.. Nosiłam meldunki, nieraz krótka broń tam gdzie zachodziła potrzeba i jaki dostałam rozkaz. W 1940 roku zostałam również wraz z innymi dziewczynami przeszkolona na kursie sanitarnym w Józefowie, który prowadził doktor Białoszewski ps. Biskup. Kursy odbywały się nocą; sama więc musiałam chodzić 6 km przez las nie bacząc na niebezpieczeństwo jakie mogło mnie spotkać, ale byłam młoda i odważna. Po kursie dostałam torbę ze środkami opatrunkowymi i tak zostałam łączniczką-sanitariuszką.
Pod koniec sierpnia 1942r. dostałam rozkaz dostarczyć tajne dokumenty do Lwowa. Ojciec mój Jan Zawiślak w tym czasie był sołtysem we wsi i bardzo często wzywany był do Biłgoraja na zebrania. Pewnego razu wrócił z zebrania w towarzystwie sekretarza gminy pana Platy i kobiety której nie znałam. Była to Zofia Piotrowska . Z nią to właśnie miałam jechać do Lwowa. Nigdy wcześniej nie byłam tak daleko od domu i trochę się bałam, ale jak to się mówi rozkaz to rozkaz i trzeba wykonać. Dokumenty , które miałyśmy dostarczyć do Lwowa przekazywał doktor Pajasek , ordynator szpitala w Biłgoraju. Następnego dnia ojciec odwiózł nas na stację kolejową Krasnobród i wyruszyliśmy w tę niebezpieczną podróż. W wagonach było bardzo tłoczno , ponieważ ludzie masowo jeździli na handel. My również udawałyśmy handlarki. Ojciec przygotował nam dwie duże paczki z mąką. Gdyż dojeżdżaliśmy do Rawy Ruskiej, gdzie była przesiadka ludzie w pociągu podnieśli gwałt, że na stacji robią łapankę. Była to prawda. Gdy pociąg stanął żandarmi otoczyli go. Pani Zofia zbladła i bez słowa oddała mi swoją torbę z dokumentami a sama wzięła mąkę i skierowałyśmy się do przejścia. Gdy powiedziałam Zofii , że nie mam przy sobie żadnego dowodu osobistego i mogą mi Niemcy przeszukać torebkę pomyślała chwilę i kazała mi przechodzić przez przejście wyznaczone tylko dla Niemców. Nie wiem jakim cudem Niemcy nie legitymowali mnie, widocznie wzięli mnie za swoją. Zofia przeszła przez przejście dla Polaków. Zabrali jej mąkę i po sprawdzeniu dokumentów ( była pracownicą szpitala we Lwowie) puścili. Zofia była zadowolona z mojej postawy, tak, że strata bagażu nie miała znaczenia. Do Lwowa dojechałyśmy nocą i po długim marszu zaułkami miasta dotarłyśmy do jej mieszkania. Gdy w domu nie zastała syna , zabrała dokumenty i wyszła. Mnie kazała cicho siedzieć i czekać na nią. Wróciła bardzo zdenerwowana , bo dowiedziała się, że w czasie jej nieobecności były w mieście łapanki i bardzo się martwi co z jej synem. Po posiłku jaki mi przygotowała wyszła do pracy. Nie zdążyłam jeszcze zjeść gdy wróciła i kazała mi się ubierać, ponieważ jej mieszkanie było pod obserwacją a to było niebezpieczne. Zdecydowała , że położy mnie w szpitalu a ja mam udawać, ze bolo mnie brzuch. Ostrzegła mnie również, że większość lekarzy to Ukraińcy więc mam uważać co mówię. Wszystkie te wydarzenia miały miejsce w sobotę. W szpitalu została zapisana jak chora na wyrostek i w poniedziałek chociaż nie było to konieczne przeszłam operację. Po długiej podróży i operacji musiałam pozostać w szpitalu kilka dni, byłam otoczona bardzo dobra opieką przez Zofie i siostry zakonne. Ponieważ w domu wiedzieli, że mam zaraz wrócić, wszyscy byli bardzo zmartwieni moja przedłużającą się nieobecnością. Na domiar złego, ludzie , których nie puszczono dalej , wrócili następnym pociągiem i do ojca dotarła wiadomość, że wszystkich młodych zabrano do Niemiec. Ojciec pojechał do Józefowa do Platy sprawdzić te wiadomości. Ten nic na ten temat nie wiedział. Dowództwo placówki skąd miałam rozkaz podjęło decyzję aby wysłać kogoś do Lwowa. Ponieważ w tym czasie tylko kolejarze w miarę bezpiecznie mogli się poruszać, rozkaz wyjazdu otrzymał Gimel Bronisław , zastępca zawiadowcy stacji Krasnobród. Ucieszyłam się bardzo , gdy pewnego dnia wraz z Zofią pojawił się w szpitalu mój kolega Bronek. Pani Zofia opowiedział mu wszystko, wręczyła odpowiedź dla doktora Pajaska i kazała szybko wracać do domu. Po dwóch tygodniach wypisano mnie ze szpitala. Zofia kupiła mi bilet i wysłała do domu, nie chciała przedłużać mojego pobytu ponieważ Niemcy coraz częściej robili łapanki, było dużo aresztowań i zsyłek na roboty do Niemiec. Było to straszne przeżycie. Szczęśliwie wróciła do domu. Zofii Piotrowskiej więcej nie spotkałam choć obiecywała, że nas jeszcze odwiedzi. Nie zapisałam jej adresu, pamiętam tylko, że szpital znajdował się na ulicy Łyczakowskiej.
Na jesieni 1942 roku Niemcy rozpoczęli wzmożone działania wysiedleńcze, coraz częstsze były aresztowania i najazdy na wioski i coraz częściej Ruch Oporu odpowiadał na to walkami. Zasadzki jakie przygotowywali partyzanci z różnych ugrupowań w obronie ludności cywilnej przekształciły się w duże bitwy takie jak w Józefowie , długim Kącie czy Lasowych. Samo położenie Majdanu Kasztelańskiego wśród lasów i pół kilometra od stacji kolejowej Krasnobród nie było obojętna Niemcom. Wiedzieli oni bowiem, że w lasach okalających wieś jest bardzo dużo zgrupowań partyzanckich. Po częstych akcjach partyzantów w rejonie Zwierzyniec – Długi Kat i Zwierzyniec – Krasnobród – Józefów tj. zlikwidowanie wieży ciśnień, wysadzenie torów w długim Kacie, wysadzenie mostów, ludność cywilna wioski była szczególnie narażona na gniew Niemców.
Pierwszy najazd Niemców na wioskę miał miejsce w lutym 1943 r. o 3 –ciej nad ranem. W porę powiadomieni przez gońca ze stacji przebywający we wsi partyzanci zdążyli zabrać broń i uciec do lasu w stronę Górecka Starego. Niemcy słysząc strzały w lesie zdezorientowani wycofując się postrzelili Aleksandra Czusza, który z bronią uciekał przez pole. Został trafiony w rękę . Widzą to dobiegłam do niego założyłam opaskę uciskowa i prowizoryczny opatrunek zabrałam karabin i rannego zaprowadziłam na Brzeziny. Tam został opatrzony przez lekarza Białoszewskiego ps. Biskup i z uwagi na poważny postrzał odesłano go do szpitala do Biłgoraja.
Drugi najazd Niemców na wieś miał miejsce 30 marca 1943r. i nie był tak szczęśliwy jak pierwszy. Niemcy okrążyli wioskę o 2 -giej nad ranem i było wielkim zaskoczeniem, tak, że nikt nie zdążył się schować ani uciec. Niemcy a była to grupa wykonawcza z Biłgoraja rozwścieczeni wpadli do domów i wypędzili wszystkich bez wyjątku. Kobiety , dzieci, ludzi starych i chorych – wszystkich zegnali na koniec wioski. Krzyki, piski dzieci i wrzaski Niemców jeszcze bardziej potęgowały strach i przerażenie. W tym samym czasie druga grupa Niemców plądrowała i podpalała zabudowania. Nikt nie liczył na ocalenie. Wtedy to mój ojciec Jan Zawiślak, który jak pisałam był sołtysem i znał język niemiecki zaczął pytać dowódcę niemieckiego dlaczego zabierają wszystkich. Usłyszał, że w wiosce są partyzanci- bandyci. Ojciec zaczął mu tłumaczyć , że to nieprawda. Niemiec przyłożył ojcu pistolet do głowy i kazał jeszcze raz to powiedzieć. Ojciec przysięgał, ze to prawda i , że w wiosce nie ma żadnych partyzantów. Wtedy Niemiec wydał rozkaz wstrzymania podpalania zabudowań. Kazał ojcu wyznaczyć 10 chłopów do gaszenia. Z pożaru ocalało około dwanaście gospodarstw, do których pozwolono wrócić kobietom i dzieciom. Wszystkich mężczyzn a było ich 64 wywieziono do obozu w Zwierzyńcu. Już w obozie ojciec spotkał tego samego Niemca, który uczestniczył w akcji palenia wsi. Zaczął go prosić aby zwolniono chłopów do domu, gdyż idzie wiosna i nie będzie komu pracować na kontygent, jaki wieś musiała oddać Niemcom. Po przesłuchaniu zwolniono samych starych i chorych, czyli około 30-34 osoby. Resztę przewieziono do Zamościa na Rotundę, skąd kilku wróciło a resztę wywieziono do obozu w Majdanku. Mój ojciec wrócił do domu z obozu w zwierzyńcu. W czasie palenia wioski Niemcy zabili ; Tytonia Stanisława , Zawiślaka Józefa, Bździucha Michała – stawiali opór, a Kukiełkę Michała spalili żywcem. Wszyscy pochowani są w zbiorowej mogile żołnierskiej na cmentarzu w Górecku Kościelnym. Z obozu w Majdanku po przesłuchaniach, biciu i torturach oraz po interwencji mojego ojca do domów wrócili wszyscy.
Zaczynał się rok 1944. W styczniu mój ojciec przyprowadził trzech chłopów, których maszynista przywiózł pod węglem. Ze względu na to, ze mój ojciec był sołtysem dostał rozkaz zaopiekowania się nimi. Zamieszkali u nas. Nie mieli dokumentów, ale pamiętam ich imiona ; Olek, Rajmund i Robert. Pochodzili z okolic Lwowa. Mieszkali u nas do akcji pod Osuchami. Dostali broń i poszli walczyć pod Osuchy. Żaden nie wrócił. Wszyscy zginęli. Jak już wspomniała się akcja wysiedleńcza , jak i też wzrastał opór ludności i ugrupowań partyzanckich a co za tym idzie przybywało rannych. Szpital w Biłgoraju nie dość, że był daleko to jeszcze był przeludniony. Zaczęto wtedy myśleć o szpitalu leśnym. Zaczęto budowę szpitala leśnego w kompleksie lasów Puszczy solskiej, niedaleko trzepie tniaka, w okolicy bunkra. W bunkrze tym leżało kilku rannych z Józefowa, między innymi porucznik Bartoszewski ps. Wir. W tym samym czasie na trzepie tniaku powstała szwalnia, którą kierowała Halina Wójcik ps. Halina i Aniela Nowakówna ps. Agnieszka. Ponieważ szwalnia nie była dobrze wyposażona dostałam rozkaz od Czesława Mużacza ps Selim, abym dostarczyła maszynę do szycia na Trzepietniak. Rozkaz wykonałam i stawiłam się z maszyną w szwalni. Ze względu na to, że szpital był bardzo potrzebny jego budowała przebiegała w zawrotnym tempie. W dzień zielonych Świąt 1944r. nastąpiło uroczyste poświęcenie i otwarcie leśnego szpitala . W dniu tym przy szpitalu zebrały się wszystkie ugrupowania partyzanckie z całego obwodu biłgorajskiego i zamojskiego. Odprawiona została Masza polowa, którą prowadził ks.Świś. do mszy służyli Stanisław Małysiak ps. Sęp ( obecnie prałat w Krakowie) i Władysław bury ps. Burza, obaj z oddziału Wira. Pamiętam do dziś słowa kazania, jakie wygłosił wtedy ks. Świś – „…musimy wytrwać do końca, już niedługo” Potem nastąpiło odśpiewanie pieśni; „Boże coś Polskę…”. Była to chwila tak podniosła i pełna patriotyzmu, że trudno opisać słowami. Trzeba to przeżyć . Radość była tym większa, że był to nasz szpital. Było już gdzie położyć rannych , których codziennie przybywało . Szpitalem opiekował się lekarz ps. Radwan i pielęgniarka Janina Roguska-Bartoszewska ps. Nina. W tymże szpitalu wraz z grupa dziewcząt z pobliskich wiosek zostałam po raz drugi praktycznie przeszkolona na kursie sanitarnym a także pod kierunkiem Czesława Góry ps Rzut przeszłam szkolenie obronne. Jak już pisałam na Trzepietniaku była szwalnia, gdzie szyłyśmy bieliznę dla szpitala i reperowałyśmy mundury partyzantów. Ze zrzutów które miały miejsce na Floriance dostałyśmy mundury i broń krótką i pełniłyśmy warty przy szpitalu i szwalni.
22 czerwca kiedy okrążenie Niemców zacieśniło się w kompleksie lasów puszczy Solskiej, wszyscy czekali na rozkazy. Po odprawie z doktorem Białoszewskim ps Biskup wyruszyłyśmy z trzepie tniaka w kierunku Józefowa. W Sigłach dostałyśmy rozkaz aby zawrócić i furmanką, która dostałyśmy , zabrać resztę broni i środków opatrunkowych, które zostały w gospodarstwie Bździucha. Wróciłam ja i koleżanka Janina Bździuch ps. Malinka i dwóch partyzantów. Gdy jechaliśmy nadleciały samoloty zwiadowcze. W popłochu zaczęliśmy uciekać w stronę krzaków. Wtedy nadleciał drugi samolot i zrzucił bomby. Od ich wybuchu zginęły konie. Jedna bomb rozerwała się niedaleko mnie. Gdy mnie znaleziono okazało się, że zostałam ogłuszona i ranna w głowę. Zaprowadzono mnie na Trzepietniak, gdzie zostałam opatrzona.Dzieki Bogu rany okazały się niegroźne. Wróciłam na Sigły lecz tam byli tylko partyzanci, którzy szukali oddziału Wira. Ponieważ odgłosy strzelaniny były bardzo blisko kazali mi iść w stronę Górecka Kościelnego, gdyż było tu już bardzo niebezpiecznie a ja byłam jeszcze oszołomiona. Dotarłam do Górecka Kościelnego i na plebani u księdza Mroza / patrz fotografia / zdjęłam mundur, schowałam go i udałam się do Majdanu Kasztelańskiego do domu. W domu dowiedziałam się o aresztowaniu ojca i kilku mieszkańców wioski. Ponieważ aresztowania jeszcze trwały udałam się na stację kolejową, gdzie w zabudowaniach Błażeja Watraka ukrywałam się kilka dni. Chcę jeszcze dodać, że jako łączniczka , będąc na placówce na Trzepietniaku dostałam rozkaz dostarczyć meldunek do komendanta Makucha w Chmielku a by nie wszczynał akcji w czasie palenia przez Niemców miejscowości Różaniec. Poinformowano mnie , że Makuch jest ze swoim oddziałem na Szarajówce. Udałem się tam i dostarczyłam meldunek. Widziałam jak Niemcy otoczyli wieś Różaniec i podpalali domy. Słyszałam krzyki i piski dzieci. To było przerażające.
Po bitwie pod Osuchami brałam udział w zbieraniu zabitych partyzantów, którzy byli następnie przewożeni na cmentarz w Łukowie. Była tam ze mną koleżanka Łojek Apolonia, która niestety już nie żyje. Zginęła tragicznie postrzelona przez partyzanta z Tarnowoli.
Dwie pierwsze akcje w naszej wsi widziałam, ponieważ byłam w tym czasie w domu. Podczas trzeciej akcji przebywałam na Trzepietniaku i znam ją z opowieści mojego ojca. Dzięki opatrzności Bożej wszyscy wywiezieni na Majdanek po wyzwoleniu Lublina przez armię radziecką w lipcu wrócili do domów.
Gdy tragiczna wojna zakończyła się cieszyliśmy się ze zwycięstwa i wolności. Ta radość nie trwała długo. Przyszła druga jakże okropna okupacja Polaków przez Polaków. Zaczęły się prześladowania AK-owców. Dla tych narażających życie za wolność Polski nie było teraz miejsca w tym wolnym kraju. Musieli wyjeżdżać, ukrywać się przez co traciliśmy kontakt ze sobą. Ja mając 21 lat również doświadczyłam tego na własnej osobie. Brak zamiłowania do ziemi i niechęć do pozostania na gospodarstwie ojca zrodził pomysł zdobycia jakiegoś zawodu. Wyjechałam więc do Biłgoraja do pana Józefa Zańki, u którego uczyłam się szyć. Mieszkałam po sąsiedzku u pani Lange. Była szczęśliwa, że się czegoś nauczę, że do czegoś w życiu dojdę. Szczęście nie trwało długo, bo około po dwu tygodniach u krawca pojawiło się trzech mężczyzn ze służby bezpieczeństwa pod pretekstem uszycia spodni. Po ich wyjściu żona pana Zańki powiedziała, iż w jakiś szczególny sposób przyglądali się mi. Za kilka dni znów się pojawili i w rozmowie z panem Zańko okazało się, że zostali aresztowani moi znajomi z Brzezin tj. bracia Jan Droździel ps. Szumiłko i Stanisław Droździel oraz partyzanci z Łukowej z ugrupowania Makucha i z Aleksandrowa z ugrupowania Józefa Mazura ps. Skrzypik. Dowiedziałam się, ze siedzą oni w Biłgoraju. Mój brat w obawie przed aresztowaniem wyjechał do Elbląga. Zrozumiałam wtedy cel wizyty u pana Zańko. Chociaż bałam się postanowiłam kontynuować naukę. Panowie ci znów mnie odwiedzili, tym razem pokazując zdjęcia i pytając czy znam znajdujące się na nich osoby. N a fotografii był między innymi Stanisław Droździel z Brzezin. Powiedziałam, ze znam te osoby gdyż razem chodziliśmy do kościoła w Górecku kościelnym. Zaczęli nachodzić mnie coraz częściej. Trwało to około 3 miesięcy. Bałam się coraz bardziej. Wróciłam do rodziców. W tym czasie wrócił z Niemiec po 5 latach przymusowych robót Tytoń Jan – mój obecny mąż. UB-owcy znaleźli mnie również w mojej rodzinnej wsi. Wypytywali dlaczego już się nie uczę u krawca, gdzie jest mój brat i gdzie byliśmy podczas okupacji. Tłumaczyłam im jak mogłam i chyba uwierzyli. Nie wiedziałam co mam robić, więc poradziłam się księdza Mroza. Ksiądz stwierdził, ze chyba najlepszym wyjściem będzie wyjazd gdzieś daleko. Posłuchałam się i z Tytoniem Janem wyjechaliśmy do Białogardu, gdzie byli moi znajomi z Tarnowoli i Józefowa., którzy z obawy przed prześladowaniami wyjechali tam. Uznaliśmy z Janem, że kłopoty skończą się kiedy się pobierzemy. Wróciliśmy więc w rodzinne strony i pobraliśmy się. W czasie małżeństwa nas i naszą wioskę bardzo często odwiedzała milicja. Słyszeliśmy o aresztowaniach Akowców z okolicznych wsi. Żyłam w ciągłym strachu. Miałam już dwoje dzieci i chociaż było mi ciężko opuszczać rodzinną wieś dla bezpieczeństwa rodziny zdecydowaliśmy się w 1952 roku przenieść do Zamościa, gdzie mieszkam do dzisiaj. W 1977r. kiedy można było ubiegać się o przyjęcie do ZBWi D postanowiłam złożyć dokumenty. I tu znowu zaczęły się problemy. Gdy powiedziałam, ze należałam do AK, usłyszałam, że to będzie trudna sprawa. Po roku oczekiwania nie miałam żadnej odpowiedzi, czy jestem czy nie jestem przyjęta do ZBoWiD-u. Po zapytaniu w zarządzie usłyszałam, ze moje dokumenty zostały wysłane do świadka, aby je potwierdził. Następnie gdy po raz drugi interweniowałam dowiedziałam się, ze dokumenty zaginęły i musze jeszcze raz wszystko od nowa złożyć w zarządzie. Napisałam skargę do Zarządu Głównego w Warszawie. Po trzykrotnej interwencji zarządu głównego jakims sposobem moje dokumenty odnalazły się. Dowiedziałam się również od znajomych, ze były przeprowadzane wywiady na mój temat w Józefowie, Aleksandrowie i w mojej rodzinnej wsi. Wywiady te były bardzo dla mnie korzystne . I tak po trzech latach walki o swoje prawa zostałam przyjęta w szeregi ZBoWiD –u. Z chwilą gdy powstał Światowy Związek Żołnierzy Armii Krajowej natychmiast przeniosłam się do niego.
Dziwie się bardzo, że tak tragiczne wydarzenia jakie przeżyła moja wieś Majdan Kasztelański nie są nigdzie opisane.
Wiersz Pani Tytoniowej:
Było to w marcu dnia 30-tego 1943
Pamiętam dobrze gdy rano wstałam
I zaraz na wsi szwabów ujrzałam.
Otoczyli wioskę zewsząd dookoła
A wpadłwszy do domu raus każdy woła.
Ludzi spędzili na koniec wioski
Starców i dzieci jak na Sąd Boski.
Kobiety z dziećmi pooddzielali
A wszystkich mężczyzn do samochodów zapakowali.
Wywieźli do Zwierzyńca dali im kwatery
Było ich wszystkich 64
I ze zwierzyńca poszło do domów z radością
A nas 30 wywieźli na Rotundę do Zamościa

WICHER II . Walki partyzanckie w lasach Puszczy Solskiej w czercu 1944r. Hekatomba osuchowska

WICHER II / Sturwird II/ Walki partyzanckie w Puszczy Solskiej w czerwcu 1944 roku.
Osuchowska hekatomba.

Opisy dramatycznych walk stoczonych przez oddziały partyzanckie tego okresu najpełniej przedstawiają wspomnienia ludzi ściśle związanych z Józefowem: Konrada Bartoszewskiego – „Walki w Puszczy Solskiej 21 – 25 czerwca 1944r”. / opracowane w 1944 roku a następnie poszerzane / , Zbigniewa Jakubika „Marek” – „ Z wrażeń i przeżyć szeregowca partyzanta w lasach biłgorajskich”. – zamieszczonych w 1946 roku w opracowaniu Klukowskiego – „Zamojszczyzna w walce z Niemcami.”
Wspomnienia te, oraz inne zebrane przez Zygmunta Klukowskiego i opublikowane w latach 1946- 1947 w czterotomowym :” Wydawnictwie materiałów do dziejów Zamojszczyzny w latach wojny 1939 – 1944 – Zamość 1947r.”, stały się podstawą do szerszego opracowania dokonanego przez Jerzego Markiewicza „ Paprocie zakwitły krwią partyzantów”.
Dla zobrazowania spojrzenia na Osuchowską hekatombę zacytuję także obszerne fragmenty , przywoływanej w komentarzu przez Konrada Bartoszewskiego książki Zbigniewa Załuskiego pt. „Czterdziesty czwarty „ wydanej w Warszawie w roku 1968.

Wspomnienia Konrada Bartoszewskiego , dowódcy oddziału józefowskiego a następnie, w końcowej fazie, całego zgrupowania partyzanckiego cytuję bez przypisów za publikacją J. Cabana „Konrad Bartoszewski – Relacje. Wspomnienia. Opracowania.” Lublin 1996r.”:

„ Czerwiec 1944r. Front wschodni zbliżał się ku nam szybko, zapowiadając rychłe wyzwolenie. Sytuacja w terenie nie jest jednak łatwa. Szczególnie dają się we znaki ludności oddziały Kałmuków dra Dolla, które przy końcu maja obsadziły południową część pow. biłgorajskiego, paląc osiedla, dokonując licznych gwałtów na ludności cywilnej.
W tej sytuacji na rozkaz inspektora zamojskiego AK mjra „Kaliny” podjęliśmy obronę linii rzeki Tanew celem niedopuszczenia zagonów kałmuckich na wschód i północ od tej rzeki.
Linia obrony Tanwi przebiegała od Borowca do Lipowca. Na południu, w rejonie wsi Borowiec i Łukowa-Osuchy, znajdowały się oddziały „Groma”, oddziały terenowe placówki Borowiec, oddziały BCH „Jaskółki” i „Antona”, a przez pewien czas także „Rysia”, wyżej –
na wysokości Aleksandrowa – oddział „Wara” pod dowództwem „Skrzypika” aż do Lipowiec; na ich zapleczu w odwodzie kompania sztabowa „Woyny” i Kurs Młodszych Dowódców Piechoty rejonu Józefów pod dowództwem „Wira”. Akcja zakończyła się całkowitym powodzeniem. Kałmucy mimo kilkukrotnych prób przekroczenia rzeki zostali powstrzymani, dzięki czemu ocalało niewątpliwie wiele osiedli położonych na kontrolowanym przez nas terenie.
Na początku czerwca sytuacja uległa jednak pogorszeniu. W związku ze zbliżającym się frontem Niemcy – w obawie przed wzmożeniem działań partyzanckich na bliskim zapleczu frontu – podjęli największą, jaka miała miejsce w okresie okupacji, akcję oczyszczającą, której celem było zniszczyć siłę operacyjną znajdujących się tu oddziałów partyzanckich zarówno polskich, jak i radzieckich, sterroryzować ludność, dać upust swej zemście za zbliżającą się nieuchronnie klęskę.
Do wykonania tej operacji użyli prawie 3 dywizje Wehrmachtu: 154 – gen.F. Alrichtera,
174 – gen.Friedricha G. Eberharda i 213 – gen. Goeschena , korpus kawalerii kałmuckiej dr. Dolla / ok. 6 tys.ludzi / , 4 pułk szkoleniowy grupy Nordukraine, 318 pułk ochrony oraz 4 pułk policji: 4 flota powietrzna miała dostarczyć samoloty rozpoznawcze i bombardujące.
Całością tych sił dowodził dowódca Okręgu Wojskowego Generalnego Gubernatorstwa gen. Siegfried Haenicke i jego szef sztabu gen. Max Bork.
Ze względu Na wzmożony ruch przyfrontowy wielkość sił niemieckich, które miały być użyte w tej operacji, nie mogła być przez nasz wywiad właściwie ustalona i stanowiła dłuższy czas zupełną niewiadomą, co musiało bardzo niekorzystnie zaciążyć na dalszym przebiegu wydarzeń.
W dniu 9 czerwca Niemcy rozpoczęli operację pod kryptonimem „Sturmwird I „ w lasach janowskich i lipskich, która trwała do 14 czerwca 1944r. i zakończyła się – po ciężkich
walkach – wycofaniem się zgrupowania oddziałów radzieckich, AL – owskich i jednego oddziału NOW-AK „Ojca Jana” / pod dowództwem ppor. „Konara”/ w sile około 2500
ludzi pod dowództwem ppłka Nikołaja Prokopiuka do Puszczy Solskiej. Kilka dni potem nie mieliśmy już żadnych wątpliwości, ze Niemcy przygotowują się do przeprowadzenia podobnej operacji na terenie Puszczy Solskiej. 18 czerwca inspektor mjr „Kalina” zwołał do Bondyrza odprawę komendantów obwodów, wydając dyrektywy odnośnie postępowania w wypadku rozpoczęcia przez nieprzyjaciela akcji pacyfikacyjnej,
którą przewidywała także Komenda Okręgu.                                                                         W dniach 16 do 18 czerwca zaczęły napływać meldunki o przegrupowaniu oddziałów nieprzyjaciela, okalających cała Puszczę Solską.
Pierścień zacieśniał się coraz bardziej. Niemcy obsadzili silnie szosę Biłgoraj – Zwierzyniec trakt Zwierzyniec – Krasnobród, skąd kordon ciągnął się dalej przez Grabowicę, Susiec, Hutę Różaniecką, Borowiec, Łukową, Księżpol i zamykał w Biłgoraju.
W tym czasie oddziały inspektoratu zamojskiego AK znajdujące się w Puszczy Solskiej pozostawały w następującym ugrupowaniu: w rejonie Brodziaków obóz szkoleniowy komendy rejonu Biłgoraj – „Corda”, zreorganizowany przez częściową mobilizację rejonu w oddział partyzancki w sile około 200 ludzi, koło Margoli – pluton oddziału „Wara” pod dowództwem „Skrzypika”, liczący około 60 ludzi, w okolicy gajówki Okno – kompania sztabowa inspektoratu, w sile około 100 ludzi, przy której znajdował się mjr „Kalina” i jego zastępca rtm. „Miecz” / Mieczysław Rakoczy /, w bliskim sąsiedztwie – szpital leśny obwodu Biłgoraj „665” pod dowództwem „ Radwana” , oraz równie blisko – koło Kaplicznej Góry – oddział szkoleniowy rejonu Józefowskiego pod dowództwem „Wira”, który w momencie rozpoczęcia akcji został przeorganizowany i wzmocniony do liczby około 120 ludzi. Poza tym w rejonie Górecka starego stał oddział „Topoli” oraz oddział BCH „Rysia”, podporządkowany na czas akcji mjr. ”Kalinie”. Tak więc zgrupowanie mjr. „Kaliny” liczyło w momencie rozpoczęcia akcji pod kryptonimem „ Sturmwird II „ około 800 ludzi. Niebawem dołączył jeszcze pluton „Korczaka” / Ryszard Siwiński/ z oddziału „Podkowy”, około 20 ludzi , odcięty przez obławę od macierzystego oddziału.
W południowej części Puszczy Solskiej – w rejonie Osuch, Borowca i Suśca – kwaterowały liczne oddziały radzieckie i aelowskie, które bądź znajdowały się tu uprzednio, bądź przeszły tu z lasów janowskich, a liczące łącznie około 4000 ludzi. Znajdowały się tu także 2 mniejsze oddziały BCH „Błyskawicy” / około 50 ludzi/ i „Burzy” / około 60 ludzi/ , które potem weszły w skład zgrupowania mjr. „Kaliny”.
Major „Kalina” – zgodnie z ustaleniami w czasie odprawy 18 czerwca – polecił oddziałom „Corda”, „Wira” , „Woyny” i „Topoli” pozostać na miejscu dotychczasowego postoju, obejmując nad nimi osobiste dowództwo. Z jego wypowiedzi wynikało, ze gotów jest podjąć walkę z oddziałami nieprzyjaciela, wkraczającymi do lasu, celem odciążenia ludności cywilnej. Która tak dotkliwie odczuła skutki podobnej akcji w roku ubiegłym, kiedy na terenie objętym pacyfikacją nie było żadnych oddziałów partyzanckich. Czyniono ostatnie przygotowania przed przewidywaną w najbliższym czasie akcją niemiecka. Patrole minerskie pod dowództwem ppor. „Huka” / Stanisław Kowalski / zaminowały większość dróg prowadzących do lasu. Patrole łączności połączyły siecią telefoniczną poszczególne oddziały. Do szpitala przybyli pierwsi ranni z oddziału „Rysia”, który miał starcie z Niemcami pod Bondyrzem.
W środę 21 czerwca rano, Niemcy –po uprzednim przygotowaniu artyleryjskim- wkroczyli
do naszego kompleksu leśnego, znajdującego się pomiędzy szosą Biłgoraj- Zwierzyniec a Tanwią. Pierwszy kontakt ogniowy z nieprzyjacielem nawiązał oddział „Corda”i – opóźniając marsz Niemców w głąb lasu –wycofał się w naszym kierunku. Niemniej jednak jeden z plutonów jego oddziału pod dowództwem „Pazura”, odcięty od oddziału, zmuszony był ukryć się w lesie i na szczęście nie zauważony przez nieprzyjaciela nie poniósł żadnych strat.
Na wiadomość o starciu oddziału „Corda” z obozu „Wira” wyszło rozpoznanie w kierunku Brodziaków. Rozpoznanie stwierdziło obecność nieprzyjaciela w tym rejonie i nawiązało kontakt z plutonem „Skrzypika”, który pozostawał tu na ubezpieczeniu drogi leśnej Brodziaki -Margole-Trzepietniak.
W nocy z 21 ba 22 czerwca „Kalina” zorganizował grupę uderzeniową złożoną z części oddziału „Woyny”, oddziału „Topoli” i wydzielonego oddziału z batalionu „Rysia”
z zamiarem zaatakowania stanowisk nieprzyjaciela pod Tereszpolem. Okazało się jednak, że Niemcy byli umocnieni w samej wsi, wobec czego –w obawie przed skutkami tego natarcia dla ludności- z pierwotnego planu zrezygnował. Tej samej nocy do obozu „Wira” dotarły plutony „Corda”, a nad ranem oddziały „Rysia” i „Topoli”. Niebawem zameldował się także „Skrzypik”. O godz. 8 rano, 22 czerwca, mjr „Kalina” telefonicznie nakazał przygotowanie marszowe, przewidując wycofanie się oddziałów w kierunku na gajówkę Dębowce. Ponieważ zgrupowanie oddziałów w obozie „Wira” mogło stać się celem nalotu nieprzyjaciela, „Wir” uzgodnił z „Cordem”, że ten wyruszy już po przewidzianej trasie marszu, z zadaniem ubezpieczenia przejścia przez rzeczkę Szum i przez szosę Józefów-Aleksandrów. W tym czasie dochodziły odgłosy walki w rejonie obozu „Woyny”. „Wir” postanowił wysłać patrol do szpitala celem ułatwienia mu ewakuacji, a jednym plutonem ubezpieczył się od strony Aleksandrowa, gdzie – jak doniosło ubezpieczenie- znajdowali się już Niemcy. W niespełna w godzinę do obozu „Wira” dołączył szpital, a niecałe pół godziny później kompania „Woyny”, która wcześnie stoczyła walkę z nieprzyjacielem, tracąc jednego zabitego i jednego ciężko rannego. Wraz z tylnymi ubezpieczeniami kompanii przybył również sztab inspektoratu.
Major „Kalina” zarządził odprawę, na której podał jeszcze raz trasę marszu i kolejność oddziałów. Oddział „Wira” miał ubezpieczać zgrupowanie od tyłu , z tym że po drodze miał ściągnąć ubezpieczenie „Corda”. O godzinie 12 oddziały wyruszyły po wyznaczonej trasie, przez Czerwone Bródki, młyn Rosochacza i dalej – znanym szlakiem- w kierunku na las Dębowce. Ściągnięte z kierunku Aleksandrowa ubezpieczenia kompanii „Wira” zameldowały, że ze wsi wyruszyła już tyraliera niemiecka na las.
Kiedy oddziały przechodziły Szum, dowódca plutonu „Corda”, który ubezpieczał przeprawę od strony Górecka, zameldował, że z tego kierunku nieprzyjaciel znajduje się zaledwie w odległości 500 m. Niemniej tak Szum jak i szosę Aleksandrów- Józefów oddziały zgrupowania mjr. „Kaliny” przekroczyły nie niepokojone przez nieprzyjaciela.
W ten sposób opuściły kompleks leśny położony pomiędzy szosami Biłgoraj-Zwierzyniec i Aleksandrów-Józefów. Po naszym odejściu na terenach tych pozostały jeszcze oddziały AL.: część I brygady im. Ziemi Lubelskiej pod dowództwem Ignacego Borkowskiego „Wicek”, brygada im. Wandy Wasilewskiej pod dowództwem kpt. Stanisława Szelesta oraz tzw. oddział łącznikowy „Janowskiego” pod dowództwem Leona Kasmana; łącznie około 600 partyzantów. Zgrupowanie to nocą z 22 na 23 czerwca podjęło próbę wyrwania się z kotła. Część jego – przy dużych stratach – udało się przejść przez kordon obławy, część natomiast wycofała się na południe i znalazła w końcowej fazie walk pod Osuchami.
Tymczasem zgrupowanie mjr. „Kaliny”, po krótkim postoju koło gajówki Dębowce, gdzie dołączyły do niego oddziały „Błyskawicy” i „Burzy”, wyruszyła dalej w kierunku na gajówkę Karczmiska. Błotnistymi liniami oddziały mjra ”Kaliny” posuwały się ku matecznikom Puszczy Solskiej, ku dolinie Sopotu. Było już ciemno, kiedy dotarło do spalonej gajówki.
Tu po prawej stronie Sopotu, oddziały zapadły na nocleg. Po wystawieniu ubezpieczeń i rozlokowaniu oddziałów dowódcy zostali wezwani na odprawę do mjra. „Kaliny”.
Major przedstawił plan wyjścia z kotła następnej nocy pomiędzy Pardysówką a Hamernią, w rejonie folwarku Izbice. Plan ten budził zastrzeżenia zważywszy, że przez dłuższy czas przed oddziałami mjr. „Kaliny” szła kolumna radziecka, która miała zrobić to jeszcze tej nocy.
Nie wydawało się zatem słuszne podejmowanie takiej próby dopiero następnej nocy. Ostateczna decyzja miała zapaść następnego dnia.
Noc była pochmurna i ciepła. Artyleria niemiecka okładała las ogniem nękającym, ale bardziej na północ. Około 1 w nocy zbudził oddziały ogień maszynowy z kierunku wschodniego. To partyzanci radzieccy podjęli próbę przebicia się przez pierścień obławy w pobliżu folwarku Izbice. Niestety bez powodzenia. Rano 23 czerwca, widzieliśmy ich wycofujących się za Sopot. Nasze służby sanitarne udzieliły pomocy kilku rannym.
Około południa oddziały mjr.”Kaliny” przeszły przez Sopot, zajmując stanowiska w gęstym zagajniku, w odległości około 200 m od rzeki. W czasie przechodzenia przez Sopot okazało się że w niewielkiej odległości znajduje się duże zgrupowanie radzieckie. Doszło wówczas do spotkania mjr.”Kaliny” i rtm.”Miecza” z dowódcą zgrupowania radzieckiego płk. Nikołajem Prokopiukiem i jego szefem sztabu mjr. Ilja Galiguzowem.                  Według relacji jej uczestników / m.in. rtm.”Miecza” / doszło do porozumienia w sprawie wspólnego przebijania się przez pierścień niemieckiej obławy. Dla utrzymania łączności dowódcy radzieccy zobowiązali się przysłać łączników.
W momencie kiedy kończyły się wstępne rozmowy i dowódcy radzieccy powrócili do swoich oddziałów , a oddziały mjr.”Kaliny” przygotowywały się do obiadu, po drugiej stronie Sopotu ukazały się samochody pancerne i piechota niemiecka schodząca ku rzece.
Pozostająca na ubezpieczeniu brodu i mostku kompania „Woyny” otworzyła ogień. Niebawem pozostałe oddziały ruszyły do przeciwnatarcia. Po raz pierwszy użyto piatów
i 22-mm działek przeciwpancernych. Niemcy – ponosząc straty – wycofali się w popłochu.
W oddziale „Woyny” było kilku rannych.
W oczekiwaniu na ewentualną dalszą akcję zaczepną nieprzyjaciela oddziały okopały się wzdłuż Sopotu. Wkrótce Niemcy położyli na nasze stanowiska silny i dość celny ogień.
Pociski padały jednak przeważnie w głęboką dolinę Sopotu, nie wyrządzając zgrupowaniu żadnych szkód i nie powodując strat. Ostrzeliwanie trwało przeszło godzinę, ale nieprzyjaciel nie kontynuował natarcia.
Późnym popołudniem – nie doczekawszy się łączników od płk. Prokopiuka i po stwierdzeniu przez własne patrole, że oddziały radzieckie opuściły swoje miejsce postoju – mjr „Kalina” zarządził pogotowie marszowe. Oddziały zaczęły formować się na linii biegnącej w kierunku południowym i niebawem rozpoczęły marsz w głąb puszczy. Późnym wieczorem kolumna zatrzymała się i major wezwał dowódców oddziałów na odprawę. Skupieni wokół bryczki, na której siedział „Kalina”, oczekiwali na rozkazy.
Odnosiło się wrażenie, ze zaczął odczuwać tak charakterystyczna w dowodzeniu oddziałem partyzanckim samotność, w ponoszeniu odpowiedzialności za skutki swojej decyzji pozostania w kręgu obławy. Stwierdziwszy na wstępie, że ponosi całkowitą odpowiedzialność za zaistniałą sytuację, przedstawił plan dalszego działania. Oddziały miały zapaść w pobliskich zagajnikach, okopać się i czekać na zbliżającą się obławę. W wypadku pojawienia się nieprzyjaciela miały go zwalczać krótko ogniem, a następnie przejść do natarcia i przebijać się na północ. Z braku możliwości przeprowadzenia skutecznego rozpoznania, uznano ten plan za słuszny. Po odprawie dowódcy oddziałów powrócili na swoje miejsce postoju, aby zająć stanowiska wyznaczone do obrony. Zanim to jednak nastąpiło, upłynęło jeszcze sporo czasu ze względu na tarasujące drogę tabory. Wówczas to, na południe od nas, gdzieś nad Tanwią, rozpoczęła się walka. Nie ulegało wątpliwości, ze to oddziały radzieckie przebijały się przez pierścień obławy, próbując wyjść z kotła. Walka trwała długo i zakończyła się dobrze po północy.
Zanim oddziały mjr.”Kaliny” zajęły wyznaczone im stanowiska, major zarządził pogotowie marszowe i ponownie wezwał dowódców na odprawę. Kiedy na nią przybyli, na skraju duktu płonęło małe ognisko, przy którym stał major, rtm. „Miecz” i jeszcze kilku oficerów. Palono akta inspektoratu. Ten skądinąd zrozumiały fakt, podkreślał w jakiś sposób dramatyczność sytuacji. Nie ulega wątpliwości, ze nie była ona łatwa. Byliśmy przekonani, że pozostaliśmy w kotle sami. Później dopiero dowiedzieliśmy się, że są tu jeszcze jakieś grupy AL. oraz zgrupowanie im. Wandy Wasilewskiej. Sama odprawa ograniczyła się do tego, że „Kalina” polecił zlikwidować do minimum tabory, zarządził podział rannych pomiędzy ich macierzyste oddziały i ustalił kolejność ugrupowania marszowego, nie ustalając jednak punktu docelowego.
Kolumna posuwała się szeroką, błotnistą linią. Konie i wozy grzęzły opóźniając jej marsz. Po jakimś czasie kolumna na rozkaz majora zatrzymała się. Po wystawieniu ubezpieczeń oddziały rozłożyły się biwakiem w wysokim, podmokłym lesie.
Był już 24 czerwca. Warunki atmosferyczne fatalne. Od rana lał deszcz, który w tym podmokłym lesie dawał się szczególnie we znaki. Coraz bardziej zaczęto odczuwać brak żywności. Zaczęły także nie dopisywać nerwy. Z tego powodu coraz częściej zdarzały się fałszywe alarmy. W czasie postoju odszedł oddział „Topoli”, do którego dołączył „Skrzypik”. Nie da się dziś wiarygodnie ustalić, czy uzyskał zgodę „Kaliny”, czy uczynił to na własną odpowiedzialność.                                                                                      Znowu alarm i rozkaz dalszego marszu. Całością dowodzi teraz „Miecz”,
gdyż mjr „Kalina” oddalił się od kolumny. Po godzinie przybył goniec od majora z rozkazem podciągnięcia oddziałów na oznaczone miejsce, w tzw. spalony las, gdzie miał czekać major z oddziałem „Topoli”. Kiedy kolumna dotarła tam, nie zastała ani „Kaliny”, ani oddziału „Topoli”. Zatrzymała się zatem przez pewien czas przy brodzie, przez który prowadziła droga do Maziarzy.
W tym czasie obława niemiecka w kompleksie leśnym na północ od Sopotu, a więc na terenie pomiędzy Nepryszką a rzeką – posuwając się za wschodu na zachód – dotarła na wysokość Fryszarki. Nasze ubezpieczenia widziały patrole niemieckie posuwające się traktem Hamernia-Fryszarka-Osuchy. Przed oddziałami przeczesującymi ten teren Niemcy kładli ogień artyleryjski, Sytuacja stawała się zatem jasna. Nieprzyjaciel po dokładnym spenetrowaniu tego obszaru okopywał się na prawym brzegu rzeki, zamykając nas w kompleksie lasów ograniczonym przez doliny Sopotu i Tanwi. Nie ulegało wątpliwości, że następnego dnia przyjdzie kolej na nas.
„Wir” zaproponował wówczas, żeby podciągnąć zgrupowanie pod Osuchy i w nocy podjąć próbę przebicia się do północnej, już przeczesanej części Puszczy Solskiej. Uzasadniał to tym, że właśnie tam- zarówno ze względu na duże zgrupowanie nieprzyjaciela, jak i na zmęczenie tych jednostek, które przez cały dzień brodziły po bagnach- można liczyć na zmniejszoną czujność nieprzyjaciela, a tym samym na możliwość udanego zaskoczenia. Poza tym po ewentualnym przebiciu się w tym miejscu przez pozycje niemieckie będzie można szybko przekroczyć szosę Osuchy- Józefów. Nie bez znaczenia dla tego planu był fakt, że w tym miejscu nie trzeba było forsować głębokiej doliny Sopotu, która przecinała całą Puszczę Solską, gdyż rzeka w tym miejscu płynęła już po równinie i nie stanowiła większej przeszkody. Wszyscy uczestnicy narady zgadzali się na to, żeby jak najszybciej podjąć próbę przebicia się przez kordon obławy, kwestionowano natomiast wybór miejsca.
Ostatecznie rtm. „Miecz” zarządził podzielenie kolumny na 2 grupy, z których pierwsza
/ kompanie „ Woyny”, „Corda” i „Wira”/ miała przebijać się przez linię Sopotu na wschód od Karczmisk, zaś druga ? oddziały „Rysia”, „Błyskawicy”, „Burzy” oraz „Topoli” i „Skrzypika”- gdyby te dołączyły / – pomiędzy Fryszerka a gajówką Karczmiska.
Około 20-tej kolumna ruszyła w kierunku Fryszerki. Z początku szła w całości. Po niecałej godzinie marszu ubezpieczenia kompani „Wira”, które prowadziło kolumnę, zameldowało o obecności nieprzyjaciela. „Wir” z ppor. ”Krukiem” podjechał do szperaczy czołowych i potwierdził obecność Niemców / wyraźne pobrzękiwanie oporządzenia, nawoływania, szczekanie psów /. Nie było wątpliwości, że zgrupowanie miało przed sobą linię obławy niemieckiej, która zatrzymała się na noc. Było to na wysokości Fryszerki, a linia stanowisk niemieckich biegła z północnego zachodu na południowy wschód. Dotąd zatem doszła już obława w naszym kompleksie leśnym, z czego do tej pory nie zdawaliśmy sobie sprawy. By wydostać się z tego kotła na wschód musieliśmy sforsować kordon obławy, a następnie stoczyć ciężką walkę z odwodami nieprzyjaciela. Próba przebicia się na północ wymagałaby z kolei sforsowania głębokiej doliny Sopotu, gdzie pod drugiej stronie z całą pewnością byli okopani Niemcy, a następnie przebycie szerokiego pasma bagien, za którymi przebiegała szosa Józefów- Osuchy, najprawdopodobniej już obsadzona przez nieprzyjaciela. W tej sytuacji „Wir” ponowił propozycję przebijania się pod Osuchami. Po krótkim namyśle rtm. „Miecz” przekazał mu dowództwo nad zgrupowaniem i dał wolną rękę w działaniu. Kolumna zawróciła zatem w kierunku Osuch.                                             Była godzina 22, najkrótsza czerwcowa noc,   i około 6 km marszu po ciężkiej, leśnej drodze. Wszystko teraz zależało od tego, jak szybko kolumna dotrze pod Osuchy i ile czasu zastanie nam na rozpoznanie i przygotowanie natarcia. Kiedy kolumna zbliżyła się do przewidywanego miejsca przebijania się, „Wir” zarządził postój i wezwał dowódców na odprawę. Okazało się, że w tych ciężkich warunkach kompania „Woyny” oraz grupa „Błyskawicy” i część oddziału „Rysia” straciły kontakt z czołem kolumny.
Na odprawę przybył więc tylko „Cord” i „Brzuchalski” od „Rysia”, z którymś jeszcze dowódcą plutonu. Poszukiwania tych oddziałów przez wysłane patrole nie dały rezultatu.
Tymczasem zbliżał się świt i nie można już było dłużej czekać.
Oddziały „Corda”, „Wira” i części oddziału „Rysia” – pozostawiając łączników, którzy mieli niebawem dołączyć do kolumny – osiągnęły skraj lasu pod Osuchami, na wysokości młyna wodnego nad Sopotem. W tym czasie, gdzieś w okolicy Buliczówki, a więc niedaleko od nas, rozgorzała walka. To prawdopodobnie druga część kolumny, poszukiwana przez nasze patrole, podjęła próbę przebicia się przez linie niemieckie. W walce tej – jak później ustalono – oddziały nasze poniosły duże straty i tylko niewielka grupa żołnierzy przedarła się na północ. Jeszcze dalej na wschód podobną próbę podjęli oddziały „Topoli” i „Skrzypika”. Skutek był tam jeszcze gorszy niż w rejonie Buliczówki.
Tymczasem „Wir” wysłał na rozpoznanie ppor.”Kruka” z patrolem. Było już po pierwszej
i wkrótce miało świtać. Najwyższy czas, aby rozpocząć natarcie. Z niecierpliwością wyczekiwano na powrót patrolu. Wreszcie jest. Por. „Kruk” stwierdził, że Niemców nie ma po południowej stronie Sopotu. To bardzo sprzyjająca okoliczność. Zarządzono ostatnią odprawę. „Wir” podał kierunek natarcia: prostopadle do rzeki, po jej przejściu – dalej na las / gdzie wzdłuż traktu Osuchy-Hamernia przypuszczalnie będą okopani Niemcy/ , a po sforsowaniu linii wnęków – w miarę możliwości – organizowanie oddziałów i jak najszybsze osiągnięcie stawów Michalskiego i Wieczorka. Cały czas posuwać się w kierunku północnym.                                                                                                               Biorąc za podstawę wyjściową skraj lasu, oddziały „Corda” i „Wira”, rozwinęły plutony w tyralierę: kompania „Wira” – w lewo /bliżej Osuch /, kompania „Corda” – w prawo / pomiędzy młynem a Krzywą Górką, gdzie las dochodził do samej rzeki /. Były z nimi plutony „Brychalskiego” i „Visa” z batalionu „Rysia”.                                                            Tyraliera doszła do Sopotu nie zauważona przez nieprzyjaciela. Przeszła rzekę, kiedy padły pierwsze strzały. Od stanowisk niemieckich dzieliło ją zaledwie około 200 m, a wiec odległość szturmowa. Zdeterminowanych żołnierzy nie powstrzymał już ani silny ogień z broni maszynowej, ani nieprzyjacielskie granatniki.
Pod osłoną zboża oddział „Wira” szybko osiągnął stanowiska niemieckie i po zlikwidowaniu stosunkowo rzadkich na tym odcinku gniazd karabinów maszynowych dość łatwo dokonał wyłomu w linii niemieckiej obrony. O wiele trudniejsza sytuacja zaistniała na odcinku oddziału „Corda”, który aby otworzyć sobie drogę przez stanowiska niemieckie, musiał zlikwidować umocnienia na Krzywej Górce, co nastąpiło dopiero po dłuższej walce i przy pewnych stratach.
Mimo wcześniejszej walki pozostałych naszych oddziałów pod Buliczówką zaskoczenie było całkowite. Zanim z Osuch wyszło przeciwuderzenie niemieckie, oddział „Wira” osiągnął już szosę Osuchy-Józefów i przekroczył ją bez kłopotu. Powstały wówczas dwie grupy: jedna z „Wirem” / kilkudziesięciu ludzi/ i druga z „Mieczem” / mniej więcej takiej samej wielkości/ które z początku nie miały z sobą kontaktu. W obu byli przede wszystkim żołnierze z kompanii „Wira” i „Corda”, ale w miarę upływu czasu coraz liczniej dołączali do nich żołnierze z innych oddziałów. Przez wyłom dokonany przez oddziały „Wira” i „Corda” przeszły bowiem nie tylko wspomniane już plutony z batalionu „Rysia”, ale także grupy aleowców, głównie z oddziału „Janowskiego” i Brygady im. Wandy Wasilewskiej.
Grupa „Wira” dotarła tymczasem do stawów Wieczorka i Michalskiego i tu oczekiwała na resztę oddziału. Wiedziano, że w grupie rtm. „Miecza” jest kilku ciężko rannych. „Wir” wysłał ppor.”Huka”, aby jak najszybciej nawiązał z nią kontakt. Jednocześnie dowódca II plutonu, pchor.”Selim”, udał się z patrolem do Brzezin, żeby zorganizować furmanki dla rannych i przywieźć nieco żywności. Ponieważ dłuższy pobyt w rejonie stawów stawał się coraz bardziej ryzykowny – ze względu na bliską obecność Niemców i krążące po okolicy patrole – po południu grupa „Wira” przeniosła się nieco na północ, na dawne obozowisko, zwane „czwórką”, przewidziane wcześniej jako kolejne miejsce zgromadzenia żołnierzy po wyjściu z kotła. Późnym wieczorem na „czwórkę” dotarł ze swoją grupą rtm. ”Miecz” . Wówczas dowiedziałem się, że rannych pozostawiono ukryciu pod opieką pielęgniarki „Niny”, gdyż z powodu licznych patroli nieprzyjaciela ich dalszy transport był niebezpieczny.
„Wir” natychmiast wysłał po nich patrol. Pomimo krańcowego wyczerpania zgłosiło się do niego wielu ochotników, m.in. podporucznicy „Huk”, „Korab” i „Śniardwy” / Marceli Drżewski / z oddziału „Corda”, plut. „Murzyn” / Ignacy Piter / i kilku jeszcze żołnierzy, których pseudonimów, niestety, nie pamiętam.
Nad ranem przybył do obozu żołnierz tego patrolu meldując, ze poszukiwania nie dały rezultatu. Wówczas „Wir” wysłał jeszcze jeden patrol, na czele z „Selimem”, który
w międzyczasie powrócił z Brzezin z końmi i żywnością. Czekaliśmy na nich do wieczora. Już po zmierzchu wrócili z rannymi i siostrą „Niną”. Byli to: komendant obwodu Hrubieszów por. „Irka”, komendant szpitala leśnego ppor. Lek. „Radwan” i dowódca drużyny z oddziału „Wira” kpr. „Szum”. Czwartego ciężko rannego patrole odnalazły dopiero po kilku dniach. Przez cały dzień / 26 czerwca / do obozu dołączali lub zatrzymywali się w nim na jakiś czas żołnierze z różnych oddziałów informacji znajdujących się w kotle, m.in. spora grupa aleowców z Brygady im. Wandy Wasilewskiej. Wieczorem grupa pod dowództwem „Wira” po umieszczeniu rannych na wozach wyruszyła w kierunku Tarnowoli-Brzezin, natomiast rtm. „Miecz” udał się do Zwierzyńca. Pomysł umieszczenia rannych w Brzezinach nie okazał się szczęśliwy. Rano do wsi przyjechali Niemcy uniemożliwiając poruszanie się i dalszy transport rannych. Z trudem odwieziono ich dzień później do szpitala. Niestety, jeden z nich, kpr. „Szum”, odznaczony Krzyżem Walecznych, zmarł kilka dni później w szczebrzeszyńskim szpitalu.
W dniu 27 czerwca oddział „Wira” znalazł się w rejonie Górecka Kościelnego. Wkrótce przybył tu „Podkowa” z częścią swoich ludzi pod dowództwem plut „Wita” /Michał Wysocki/, aby wspólnie pełnić zadania osłonowe, ze względu na kwaterujący w Aleksandrowie silny oddział Kałmuków w służbie niemieckiej.                                               W tym czasie „Wir” i „Podkowa” z silnym patrolem udali się w rejon niedawnych walk nad Sopotem, aby poszukiwać rannych i zebrać pozostawioną broń.
W obozie pod Góreckiem zaczęto ustalać wielkość poniesionych strat.             Były tragicznie duże. Ze zgrupowania mjr. „Kaliny” poległo, względnie dostało się do niewoli i zostało rozstrzelanych około 400 żołnierzy, a więc około 50 % jego stanu. Autorzy różnych publikacji, z sobie tylko wiadomych powodów, starają się je jeszcze zawyżyć. Najcięższe straty poniosły oddziały „Topoli”, ‘Woyny”, „Rysia” , „Błyskawicy” /”Jaskółki”/ i „Burzy”.
Szczególnie ciężkie straty poniosła kadra oficerska. Polegli ppor. „Topola”, por. „Woyna”,
Kpr. „Burza” i zastępca dowódcy batalionu „Rysia” – „Szczerba” / Antoni Warchał /. Zginął ppor. „Cord”, który po wyjściu z okrążenia wrócił po rannych swoich żołnierzy. Zginęli inspektor zamojski i dowódca zgrupowania mjr „Kalina”, kwatermistrz inspektoratu por. „Bór”, zastępca komendanta obwodu Biłgoraj ppor. „Mały”.

O walkach w lasach lipskich, janowskich i w Puszczy Solskiej – toczonych od 9 do 25 czerwca 1944 r.- pisano wiele. Ukazało się wiele artykułów i publikacji książkowych.
Duża ich część omawia także walki zgrupowania mjr. „Kaliny”. Jej tragiczny finał, wysokość strat były konsekwencją błędnej – choć wynikającej ze szlachetnych pobudek – koncepcji pozostania w kotle, co było sprzeczne z podstawowymi zasadami działań partyzanckich, które nie pozwalają na podejmowanie walki w warunkach narzuconych przez nieprzyjaciela, zwłaszcza przy jego zdecydowanej przewadze. Niestety, większość publikacji poświęconych działaniom zgrupowania mjr. „Kaliny” nie grzeszy ani znajomością faktów i obiektywizmem, ani rozumieniem specyficznego klimatu towarzyszącego działaniom partyzanckim. Stąd niejednokrotnie muszą razić naiwne cenzurki i równie naiwne uogólnienia i wnioski.
Dotyczy to zarówno publikacji o charakterze wspomnieniowym – relacji ich uczestników, jak i opracowań popularno historycznych, a zwłaszcza publicystycznych. Ich zawartość merytoryczna i wydźwięk ideowy determinowały różne czynniki. Były to przede wszystkim oficjalne niejako poglądy obowiązujące w danym okresie na temat Armii Krajowej, następnie znajomość faktów, warsztat historyczny lub literacki, czyli po prostu – umiejętność pisania na te tematy i wreszcie – uczciwość piszących i ich odpowiedzialność w podejściu do tych tematów. Wszystkie te czynniki pozostawały ze sobą w oczywistej relacji. Im bardziej piszący chciał być w zgodzie z oficjalnie obowiązującym kursem wobec AK, tym mniej dbał o obiektywne przedstawienie faktów, tym bardziej tendencyjnie je naświetlał.
Przez wiele lat obowiązywał scenariusz ukazujący majora „Kalinę” jako zdrajcę, w najlepszym wypadku – wroga Związku Radzieckiego, który ze „ślepej nienawiści” wolał doprowadzić do zniszczenia podległych mu oddziałów, niż pójść na współpracę z partyzantką radziecką. Z tego okresu pochodzą zgoła absurdalne enuncjacje. Wystarczy tylko wspomnieć artykuły Jacka Wołowskiego, publikowane w 1948 r. na łamach „Życia Warszawy” , choćby ten z numeru 127, Na partyzanckim szlaku , z którego czytelnik dowiadywał się, że „Kalina” odjechał z Niemcami samochodem, a po wojnie znalazł się na Florydzie, gdzie zamieszkuje w luksusowej willi. Podobne absurdy znaleźć można i w publikacjach z okresu późniejszego, nawet po październiku 1956 r. Sięgnijmy dla przykładu do wspomnień Mikołaja Kunickiego,
Pamiętnik Muchy , wydanych przez oficynę „Książka i Wiedza” w 1959 r. , gdzie na stronie
261 czytamy: „ Dowódca „Kalina” nie zgodził się z nami pertraktować, bo Niemcy mu obiecali, że go zupełnie nie będą ruszać i z AK walczyć nie chcą, chodzi im tylko o zniszczenie Żydów i komunistów, za których nas uznali. „Kalina” uwierzył obietnicom i zgrupował swoje oddziały w błotnistym lesie w okolicy Górecko Kościelne pomiędzy Józefowem Biłgorajskim a Biłgorajem. Przeprowadził linie telefoniczne do swego sztabu, wokół rozstawił posterunki i dał rozkaz nie wpuszczać nikogo. Kilkakrotnie nasi oficerowie jeździli na pertraktacje w sprawie wspólnej obrony, nawet d-ca brygady im. Wandy Wasilewskiej, Szelest, też jeździł, odpowiedź oficera inspekcyjnego „Kaliny” brzmiała zawsze jednakowo: >>Nie wpuszczamy nikogo, bo inspektor „Kalina” śpi po nocnej podróży << . Z nas nikomu nie przyszło na myśl, ze „Kalina” pertraktuje z hitlerowcami i wśród wyższych oficerów ma pełno zdrajców.
Tabor „Kaliny” był bardzo bogaty, pełne fury walizek z amerykańską czekoladą, oficerowie żywili się ptasim mięsem, jajeczkami z czekoladą, a żołnierzom wydzielano na wagę chleb i wołowinę”. Tego rodzaju enuncjacje nie wymagają komentarza.
Z czasem prymitywizm inwektyw antyakowskich ustąpił miejsca innemu schematowi, w którym dość wyrozumiale, a niekiedy nawet z uznaniem zostali potraktowani szeregowi żołnierze AK, a nawet niektórzy dowódcy oddziałów . Natomiast zdecydowanemu napiętnowaniu podlegali wyżsi dowódcy, którzy – według tych zasad – realizowali godną potępienia koncepcję polityczną Armii Krajowej, wynikającą z jej podległości rządowi polskiemu na obczyźnie. Tak na przykład przedstawiał majora „Kalinę” Zbigniew Załuski, w szeroko popularyzowanej swego czasu książce Czterdziesty czwarty / Warszawa 1968, s. 114-117 /. Nie ma tu już mowy o zdradzie, o kolaboracji, lecz o „tragicznym człowieku”,
O „wykonawcy, ale i ofierze wyroku wydanego przez tych, którzy rozstawiali pionki”.
Podobnie pisali Wojciech Sulewski / Lasy w ogniu /, Waldemar Tuszyński / Lasy Janowskie i Puszcza Solska / i inni. To, co zdarzyło się nad Sopotem w czerwcu 1944 r. miało stanowić ilustrację tej tezy. Rzeczywisty obraz tego, co się wówczas zdarzyło nad Sopotem, musiał zatem ulec odpowiedniej deformacji, aby lepiej przylegał do niej. Sprowadza się ona do twierdzenia, że „Kalina” odrzucił propozycję dowódców radzieckich i aelowskich wspólnego działania, i wyolbrzymienia strat poniesionych w walce jako bezpośredniej konsekwencji owej błędnej decyzji.
Tak naprawdę obiektywnej prawdy nie da się już chyba ustalić.

Konrad Bartoszewski „Wir”

 

 

Fragmenty książki Zbigniewa Załuskiego – Czterdziesty czwarty – Warszawa 1968r. :

„ …Tymczasem siły AL wraz z częścią zgrupowania radzieckiego ciągnęły powoli na południowy wschód, w głąb puszczy….
17 czerwca po niezwykle wyczerpującym, 30-kilometrowym marszu po leśnych bezdrożach i wertepach partyzanci stanęli w Puszczy solskiej pod Osuchami. Stąd ponownie rozpuszczono na wszystkie strony patrole minerskie, aprowizacyjne i dywersyjne.
W centrum puszczy obozowało od wielu miesięcy duże zgrupowanie AK – sztab inspektoratu zamojskiego, szpital, baza, magazyny zrzutowej broni i sprzętu z odpowiednią ochroną, oddziały specjalne i szkolne.
Nie opodal stanęły oddziały AL. przybyłe z lasów janowskich. Miały za sobą kilkaset kilometrów marszu, dwutygodniową, właściwie nieprzerwaną walkę z niemiecką obławą, w toku której przeszły po lasach około 100 kilometrów. Miały przeszło 70 rannych na wozach.
Zaczynał też doskwierać głód. Patrole aprowizacyjne zabrały ze sobą prócz pieniędzy walutę cenniejszą, najchętniej przyjmowaną przez chłopów: najlepszego gatunku jedwab spadochronowy… Urządzono lądowisko, na kilku przeładowanych do ostateczności kukuruźnikach ewakuowano trzecią część rannych. Oczekiwano na duże samoloty transportowe.
Niemcy czekać nie chcieli.

Grzęzawisko, akt drugi tragiczny

18 czerwca 213 dywizja ochronna oraz 154 i 174 dywizje rezerwowe Werhmachtu. 4 pułk policyjny i korpus kawalerii kałmuckiej Dolla wyszły na podstawy wyjściowe, otaczając całą Puszczę Solską szerokim kręgiem o obwodzie 90 kilometrów.
Poszczególne oddziały i patrole rozpoznawcze polskie i radzieckie, operujące na skraju puszczy, zaczęły spływać w głąb lasu, przynosząc wiadomości o nowej niemieckiej obławie. Figury do następnej partii, zwanej „Sturmwind II „, były rozstawione. Rozgrywka ta dla sił polskich miała zakończyć się tragicznie.
18 czerwca mjr „Kalina” prowadził we wsi Bondyrz odprawę z dowódcami oddziałów
AK i BCh inspektoratu zamojskiego. Wyjaśnia sens zarządzonej koncentracji i przeprowadzonej na swój rozkaz mobilizacji plutonów powstańczych / 10 czerwca powołano „do lasu” placówki z 25 wsi /. Mówi o ostatecznym scaleniu organizacji zbrojnych stronnictw rządu londyńskiego, o sensie „Burzy”, o potrzebie stworzenia siły, która tu będzie reprezentować władzę prawowitego rządu… Otrzymał już wprawdzie od dowódcy okręgu lubelskiego AK, gen.”Marcina” / Tumidajskiego /, ostrzeżenie o zamierzonej wielkiej akcji niemieckiej, kategorycznie jednak odrzuca propozycje oficerów, którzy chcieli rozwiązać koncentracje, a poszczególne oddziały natychmiast wyprowadzić z okrążenia, zanim pierścień niemiecki zgęstnieje.. Odrzuca też żądanie dowódców samodzielnych oddziałów BCh, by wydobyć z magazynu resztę broni zrzutowej, nie wykorzystaną przez AK i dozbroić nią oddziały BCh. Wreszcie – zabrania samowolnie zmieniać miejsce postoju poszczególnych oddziałów, dość luźno rozrzuconych w puszczy.
Tegoż dnia ppłk Prokopiuk, mjr Karasjow, kpt. „Wicek” i kpt. Szelest z niepokojem analizowali wiadomości o niemieckiej koncentracji. Potrzebowali jednak jeszcze dnia – dwóch – wytchnienia, Czekali na samoloty, które miały ewakuować resztę rannych. Czekali na powrót patroli z żywnością.
20 czerwca pierścień obławy został zamknięty. Długimi, gęstymi łańcuchami rozwinęła się niemiecka piechota na samym skraju puszczy.
W obozie polsko- radzieckim podjęto decyzje: tym razem walki nie przyjmować – natychmiast wychodzić z obławy. Zgrupowanie polskie pójdzie oddzielnie na północ, aby przebić się z powrotem do lasów janowskich i powrócić do wykonywania zadań dywersyjnych. Zgrupowanie radzieckie przebije się na południe, a po wyjściu z pierścienia jedne oddziały pójdą w Karpaty, inne zaś udadzą się w nakazane uprzednio rejony dla kontynuowania zamierzonych zadań.
W obozie mjr. „Kaliny” także podjęto decyzję. Inspektor ponownie odrzucił natarczywe prośby o zezwolenie na wyjście z okrążenia. Zgodził się natomiast na ogłoszenie pogotowia. Polecił przyjąć walkę ruchową na zajmowanych zewnętrznych pozycjach i hamować uderzenie sił nieprzyjaciela w głąb puszczy. Polecił także przygotować likwidacje dotychczasowych oddzielnych obozów poszczególnych oddziałów i, w miarę nacisku niemieckiego, skoncentrować wszystko – 1200 ludzi, cały tabor, szpital, magazyny – w jednym miejscu, w obozie „Wira” / Konrada Bartoszewskiego / koło gajówki Trzepietniak pod Aleksandrowem.
21 czerwca rano zagrzmiały działa, nad puszczą pojawiły się samoloty. Z trzech stron, wdzierała się w las niemiecka piechota, powoli metodycznie zacieśniając pierścień nagonki.
Z czwartej strony, wzdłuż Tanwi, zbudowano obronę stałą. Nagonka oczyszczając puszczę miała wpędzić partyzantów na pola minowe, druty kolczaste i karabiny maszynowe, strzegące błotnistej doliny rzeki.
Zgrupowanie partyzantki ludowej – trzy kompanie 1 brygady AL pod dowództwem kpt.
„Wicka”, brygada im. Wandy Wasilewskiej i oddział łącznikowy „Janowskiego”- w sile około 700 ludzi pociągnęło na północ, w kierunku Górecka Kościelnego, by zająć pozycję wyjściową do przerwania okrążenia. Zgrupowanie radzieckie, ponad 2000 ludzi, uderzyło natychmiast nad Tanwią pod Osuchami, a natrafiwszy tam na stałą obronę, szybkim marszem przerzuciło się na drugi koniec okrążonej puszczy – pod Hutę Różaniecką. Jednakże i tu próba przebicia nie powiodła się.
Oddziały AK i BCh, na rozkaz inspektora staczając opóźniające potyczki z wojskami niemieckimi, wycofały się powoli do centrum puszczy, do lasów pod Aleksandrowem.
Na krótko przed świtem 22 czerwca zgrupowanie partyzantki ludowej , wyczerpane trudnym marszem po bezdrożach, przez błotniste zarośla i podmokłą puszczę, stanęło pod Góreckiem Kościelnym i wobec opóźnienia zrezygnowało z przebicia tej nocy. Koło gajówki „za Oknem” zajęło obronę okrężną, aby przeczekać do zmroku. Kompanie zaczęły się okopywać, a kpt. „Wicek” , kpt. Szelest i por. Krzemieniecki pojechali na pobliską placówkę ubezpieczającą główny obóz zgrupowania AK, sztab i magazyny inspektoratu zamojskiego, obsadzoną przez kompanię por. „Woyny” / Adama Haniewicza /. Na żądanie oficerów AL placówka telefonicznie powiadomiła sztab inspektoratu, że dowódcy zgrupowania aelowskiego pragną porozumieć się z inspektorem „Kaliną” w celu uzgodnienia współdziałania wobec oczekiwanego z minuty na minutę wznowienia niemieckiego natarcia. Wkrótce ze sztabu nadeszła odpowiedź – udzielona, jak dziś wiadomo, przez zastępcę inspektora, rtm.”Miecza” / Mieczysława Rakoczego /: „Pan major śpi i nie może przyjąć”. Na kategoryczne żądanie ponaglenia, ponieważ chodzi o życie kilkuset ludzi, odpowiedziano: „ Pan major przyjmie, ale dopiero za trzy godziny”.
Dowódcy AL. wrócili na teren swego zgrupowania.                                                                 Nie upłynęła godzina, gdy rozpoczął się poranny gwałtowny atak niemiecki, wsparty nawałą artyleryjską.
Kompania „Woyny” stawiła opór tylko na linii ubezpieczeń, po czym ewakuowała w pośpiechu swój obóz i pozostawiając magazyny oraz całe wyposażenie sztabu wycofała się – w myśl intencji inspektora – do rejonu koncentracji zgrupowania AK koło gajówki Trzepietniak, skąd całość sił mjr. „Kaliny” natychmiast wymaszerowała w stronę odległych
o 10 – 12 kilometrów gęstych lasów nad rzeką Sopot.
Oddziały AL., obłożone gęstym ogniem artylerii i moździerzy odparły frontalny szturm hitlerowców, utrzymały swoje pozycje, lecz wkrótce, oskrzydlone, znalazły się w bardzo ciężkiej sytuacji. Przyciśnięte do rozległego, gęsto porośniętego bagniska, tylko tędy mogły szukać drogi wyjścia z pułapki, spod gęstego ognia przeszło 10 baterii artylerii. Kompanie brnęły po wertepach uroczyska, salwy artyleryjskie raz po raz przygniatały ludzi do grząskiej i płaskiej, nie dającej ochrony ziemi, wozy tonęły po osie, konie i ludzie miotali się wśród mokrych klaśnięć granatów, pod szkwałami kul szrapnelowych i odłamków. Przed zmrokiem zgrupowanie przedarło się na południe, jednakże w odwrocie poniosło poważne straty. W bagnie pozostawiono znaczną część taboru, wiele ciężkiego sprzętu i zapasów amunicji. Znaczne straty poniosła i uległa rozproszeniu kompania sztabowa brygady AL. Zginął jej dowódca por. „Bogdan” / Szymański / i jego zastępca „Zięba „. Ranny został kpt. Szelest, a Batalion im. Kościuszki z jego brygady zagubił się w lesie.
Nocą zgrupowanie podjęło marsz w poszukiwaniu luki w niemieckim pierścieniu.           „Zachowując jak największą ciszę, posuwaliśmy się po kolana w bagnie, w kierunku zachodnim, omijają głębsze trzęsawiska, przystając i nasłuchując odgłosów nieprzyjaciela” – wspomina zastępca dowódcy I Brygady AL. im. Ziemi Lubelskiej „Stefan” / Wacław Rózga /.
Mimo wysiłku zachowania jak największej ciszy przedzieranie się około 400 ludzi przez gęste krzaki musiało wywołać trzask chrustu wystarczający, by zwrócić uwagę Niemców na naszą obecność. Donośne „Achtung”i wystrzelone rakiety uświadomiły nas, ze dziury tu nie znajdziemy. Zawracamy…Na koni strasznie jęczy ciężko ranna sanitariuszka, przy niej, podtrzymując ja, płacze jakaś kobieta, a żołnierz bezskutecznie szamoce się, by wyplątać z gęstwiny ranną z koniem. Gdzie się ruszymy, słychać „Achtung”, a rakiety znaczą naszą drogę.
„Błądziliśmy po lesie, krzakach, bagnach i grzęzawiskach, szukając wolnej drogi. Bezskutecznie. – wspomina por. „Przepiórka” / Edward Gronczewski /. Ludzie, otępiali od nadmiernego napięcia, nieprzytomni ze zmęczenia, w całkowitej obojętności na własny nawet los, padali przy drodze.
Pozostawała jeszcze jedna droga ratunku – stawy. Ale stawy okazały się zbyt muliste i grząskie.
Przy czwartej próbie znalezienia luki w pierścieniu dowódca zgrupowania zgodził się na koncepcję przebicia się siłą. Najsilniejszy i zachowujący największą wartość oddział, piąta kompania szturmowa por. „Przepiórki”, dwustumetrową gęstą tyralierą zaległ na skraju szerokiej piaszczystej przesieki, której środkiem biegł stary, nie używany od dawna gościniec, zwany Traktem Napoleońskim. Za traktem dwa gniazda karabinów maszynowych, a skrajem lasu łańcuszek niemieckich strzelców. Na sygnał tyraliera rzuca się naprzód otwierając huraganowy ogień z pepeszek i kaemów. Szaleńczy bieg w ulewie własnych i obcych pocisków, strumieniami cieknących przez powietrze ze wszystkich stron – i już zbawczy przeciwległy skraj lasu. Po tym ostatnim wysiłku kilkusetmetrowego szturmu, wśród osłaniających zarośli ludzie padają nieprzytomni z wyczerpania. Przez wybitą dziurę w niemieckiej obstawie, w ogniu i trzasku granatów ręcznych biegiem forsują przesiekę następne grupy partyzantów. Ostatecznie znaczna część kolumny pomyślnie wyszła poza pierścień i szybkim marszem pociągnęła z powrotem w lasy janowskie. Po drodze zgrupowanie podzieliło się na oddziały, które dopiero w następnych dniach ściągały do swych dawnych baz w lasach Lipskich i janowskich. Główne siły, przede wszystkim ludzi, uratowano, choć sytuacja była naprawdę poważna: tejże nocy nie powiodła się jeszcze jedna próba przebicia się zgrupowania ppłk. Prokopiuka i mjr. Karasjowa.
Rano 23 czerwca oba zgrupowania – radzieckie i polskie mjr. „Kaliny” – stanęły obok siebie nad rzeką Sopot, mniej więcej w centrum zaciskającej się niemieckiej pętli, w odległości 5 do 8 kilometrów w każdą stronę od nadciągających zewsząd sił obławy. Przymaszerował też spod Górecka Kościelnego zbłąkany batalion z Brygady im. Wandy Wasilewskiej. Mieli za sobą 36 godzin marszu po wertepach, stoczony bój i to fatalne błoto, w którym zgubili swoją kolumnę.
Wynędzniali, brudni i obdarci zasypiali w marszu, byli głodni. Dostali jeść dopiero w zgrupowaniu radzieckim.
Dowódca zgrupowania radzieckiego, podobnie jak dzień wcześniej kapitan „Wicek”, szukali właśnie kontaktu z dowództwem zgrupowania AK. Szef sztabu ppłka Prokopiuka, mjr Ilja Galiguzow, poinformował mjr. „Kalinę”, ze zgrupowanie radzieckie ostatecznie będzie w godzinach popołudniowych przebijać się siła na południe pod wsią Kozaki. Proponował, by zgrupowanie polskie wyszło razem z nim.
„Jednak, jako warunek, Guliguzow wysunął żądanie operacyjnego podporządkowania się na czas działań bojowych i wyjścia z okrążenia” – pisze ppłk Prokopiuk („ Na zachodnim brzegu Bugu”, WPH 1961r.)
Inspektor propozycję odrzucił.
Mjr Galiguzow zaproponował wobec tego „Kalinie”, „aby nawet bez przedzierali się za nami”.
W piątek 23 czerwca – wspomina żołnierz inspektoratu zamojskiego, Anna Przyczynkówna / „Danuta Bór”/ – po południu do obozu jeszcze raz przyjechali dowódcy radzieckiej partyzantki. Odbyły się rozmowy, którym przysłuchiwałam się wraz z „Ksantypą” / Barbarą Kopeć/. „Sowieci” proponowali, aby jeszcze tej nocy przebijać się razem z nimi, i chcieli objąć dowodzenie, gdyż było ich dwa tysiące, a nas około tysiąca. Inspektor „Kalina” nie zgodził się na to, łudząc się nadzieją, że Niemcy zaczną ścigać wyrywające się oddziały radzieckie i ominą nas. Umowy nie zawarto i „sowieci” odjechali” ( W biłgorajskich lasach i w niewoli u Niemców, Wydawnictwo materiałów do dziejów Zamojszczyzny, t.III, Zamość 1945-1947 /.

Po południu zgrupowanie „Kaliny” na linii rzeki Sopot przyjęło bój obronny z nadciągającym łańcuchem obławy. Doborowa kompania „Woyny”, obficie wyposażona w broń maszynową i zrzutowe piaty, odparła wsparty czołgami atak niemiecki. Kompanie „Corda” / Józefa Steglińskiego/, „Skrzypika” / Józefa Mazura/ i kilka plutonów z batalionu BCh „Rysia” przeszły do kontrataku, odrzucając Niemców na pozycje wyjściowe, za rzekę.
W tym czasie mjr „Kalina” wycofywał powoli tabory i główne siły w głąb najdzikszej części puszczy, miedzy Sopotem i Studzienicą, oddziały radzieckie zaś ciągnęły w południowo- zachodni kąt okrążenia, pod Kozaki i Borowiec, w miejsce upatrzone do przerwania pierścienia.
Przed zmrokiem bój ustał na całej długości okrążenia, wzdłuż boków prostokąta leśnego o wymiarach mniej więcej 13 na 7 kilometrów; Niemcy jak co dzień przystąpili do umacniania swojej pozycji na noc. Patrole rozpoznawcze doniosły „Kalinie”, ze Rosjanie zajmują podstawy wyjściowe do bitwy o wyrwanie się z okrążenia pod Borowcem.
Wprawdzie przed kilkoma godzinami współdziałania nie uzgodniono, ale przecież mjr Galiguzow proponował Polakom, aby przedzierali się przez wyłom wykonany przez Rosjan, „nawet bez wszelkich warunków”…
Mjr „Kalina” wyciągnął całe swe zgrupowanie na puszczańskiej ścieżynce w długą kolumnę marszową. Na czele stanęła bryczka inspektora. Kolumna ruszyła. Nie tam gdzie poszli Rosjanie, lecz w poprzek puszczy, w głębinę. Wstrząsający obraz dalszego rozwoju tego dramatu kreśli historyk Jerzy Markiewicz, z którego pracy cytuję fragmenty relacji uczestników wydarzeń…
Wkraczamy w jakieś nie znane mi, zakazane okolice – wspomina „Marek” / Zbigniew Jakubik / – Wokoło głuchy las. Siwe mchy oplatają dookoła pnie świerków, zwisając postrzępionymi festonami ku ziemi. Zwiastuny mokradeł – karłowate drzewa stoją ciche i zadumane. Soczyste mchy okrywają ziemię puszystym, przegniłym kożuchem (…)
Droga, a raczej drożyna, po której idziemy, zaniedbana, dzika i nie uczęszczana, połyskuje garbami kleistego błota i cuchnącymi, zawisłymi bajorkami, siedliskami komarów i malarii.
Nogi przyklejają się, lgną i ślizgają po powierzchni. (…) Ruchy coraz wolniejsze, karabin staje się stukilowym, żelaznym walcem, chlebak pełen kamieni.(…) Kiwasz się automatycznie w rytm (…) i wleczesz w nieznane tobół swego cielska, nie myśląc o tym, gdzie cię prowadzą.”                                                                                                                Żołnierz z batalionu „Rysia”, Władysław Tuchowski /”Kordian”/, który nie poszedł z „Kaliną”, lecz razem z odciętymi pod Góreckiem partyzantami z Brygady im.Wandy Wasilewskiej i z oddziału „Janowskiego” dołączył do zgrupowania radzieckiego, zupełnie inaczej wspomina tę samą godzinę:
„ Nagle lasem wstrząsnął piekielny ryk, jakoby naraz na las runął gigantyczny wodospad czy coś podobnego. Parę tysięcy luf prowadziło na niewielkim stosunkowo odcinku ogień na pozycje niemieckie, na którym zdaje mi się i mysz nie miała prawa bezkarnie nosa podnieść. Piorunujące zaskoczenie niesamowitej po prostu lawiny ognia, której żadna zda się siła nie mogłaby oprzeć…”

Kolumna radziecka przerywając trzy łańcuchy niemieckiego pierścienia biegiem sforsowała rzekę Tanew i prowadząc za sobą znaczna grupę partyzantów polskich, którzy odłączyli się od swoich oddziałów, oraz pewną ilość miejscowej ludności z okolicznych wsi, która schroniła się w lesie, pomaszerowała na południe.
Huk wystrzałów znad Tanwi słychać było i w głębi puszczy, gdzie kolumna mjr.”Kaliny” oddaliła się od pola zbawczej bitwy. Major wezwał dowódców na odprawę.
Skupieni wokół bryczki, na której siedzi inspektor i rotmistrz „Miecz”, oczekujemy na rozkazy – pisze por. ”Wir”. – Uderza niepokojąca forma, w jakiej mówi do nas inspektor. Robi wrażenie człowieka, który naraz zdał sobie sprawę z powagi grożącego niebezpieczeństwa i z tego, że tylko on ponosi odpowiedzialność (…) za to, co się miało niebawem stać, i gdy odczuł całą swoją samotność w ponoszeniu odpowiedzialności – załamał się
Decyzję odłożono do rana.
Było jeszcze ciemno, tym bardziej ze zaczął padać deszcz, gdy obok bryczki dowódców rozpalono ognisko. Mjr „Kalina” wraz z zastępcą osobiście przystąpili do palenia archiwum i poczty inspektoratu.
Wokół stoją spuszczonymi głowami oficerowie i żołnierze z wzrokiem nieruchomo wlepionym w ognisko – wspomina ppor. lek. „Korab” / Zbigniew Krynicki / – I zdaje się, że we wszystkich mózgach tkwi jedna natrętna myśl: „Czyżby to już był koniec ? „                  Inspektor zadecydował: oddziały pozbędą się taboru, zapadną w bagna w głębi puszczy i przeczekają obławą. Być może Niemcy nie zechcą zagłębiać się w nieprzebyte moczary, być może nie zauważą zgrupowania…Po raz czwarty od 18 czerwca major odrzucił propozycję, a nawet ostre , pełne rozpaczy żądania zezwolenia na przebicie się poza pierścień.                                                                                                                                      Nie sądźcie – powiedział – ze nie zdaje sobie sprawy z sytuacji lub z tego, na co się ważyłem, i poniosę za to świadomie odpowiedzialność i konsekwencje aż do końca

Przystąpiono do niszczenia wozów, żywności, podziału amunicji, broń ciężką topiono w bagnach, niszczono radiostacje inspektoratu i samodzielnych oddziałów partyzanckich. Później bryczka dowódcy ruszyła znowu, a za nią ruszyła kolumna już na wpół rozbrojonych, moralnie złamanych ludzi.
Właśnie w tym czasie dowódca O.P.9, major „Adam” którego zgrupowanie, liczące 700 świetnie uzbrojonych i doświadczonych partyzantów, znajdowało się poza pierścieniem okrążenia, świadom – po wyjściu oddziałów radzieckich z obławy – tragizmu położenia, na wszystkich falach radiostacji własnych i wypożyczonych, radzieckich, szukał rozpaczliwie kontaktu z mjr. „Kaliną”. Kontaktu nie uzyskał – „Kalina” nie mógł odebrać sygnałów, kazał przecież zniszczyć swoje radiostacje…

„Wchodzimy w bagna – pisze Jakubik. – Przedzieramy się przez chłodną, grząską topiel. Drogi nie ma. Przed nami dziki w swej pierwotności las zalany wodą. Zamulony, zwalone przez dżdżu i burze olbrzymie wykroty, oślizłe, oplątane bujną zielenią, wychylają się z toni. Chłopcy wyrębują drogę siekierami. Konie chrapią i boją się iść dalej (…) Trawa i mech. Rośliny bagienne wybujały na zgniłym podłożu wysoko i brodzi się wśród nich, jak niedawno po wodzie. Podobno ma zapaść w tej głuszy i czekać, aż przejdzie obława. Jest nadzieja, że Niemcy nie będą się zapuszczać w te wertepy. Jeśli jednak będą na tyle gorliwi i odważni?…

Inspektor rozkazuje pozostawić ostatnie furmanki. Ranni ze szpitala zostają zwróceni macierzystym pododdziałom. Odtąd koledzy nieść ich będą na płachtach i prowizorycznych noszach.
Nikt już nie pilnuje porządku, bo nikt nie widzi sensu tego marszu. Poszczególne pododdziały, pojedynczy ludzie odłączają się od kolumny i szukają wyjścia na własną rękę…
Jakże straszny musiał być to pochód, jeśli we wspomnieniach uczestników pozostał jako niezmierzony, nie kończący się exodus cieni, wędrówka równa anabasis, pełna nie tylko grozy, ale ostatecznego wyczerpania, pragnienia, głodu – nie kończący się szlak usiany ciałami tych, którzy padli z wycieńczenia, braku wody i jadła.
Konie dawno zjedzone, a jedyna woda to woda bagienna (…). Najbardziej jednak męczącym w tym wszystkim jest brak snu – pisze inny żołnierz, również o pseudonimie „Marek” / Jan Koper/.

I przerażenie ogarnia nas dopiero, gdy patrzymy na mapę i na kalendarz, a ściślej – na zegarek. Bo przecież cały ten pochód, którędy by prowadził, mieścił się w czworokącie, którego najdłuższy bok nie przewyższał już teraz 7 kilometrów! Przecież to wszystko trwało zaledwie parę godzin! Od zwycięskiej bitwy nad Sopotem do rozkładu kolumny mjr. „Kaliny” nie upłynęło nawet 24 godziny, w tym normalny postój – nocleg w lesie! Ci zrozpaczeni i głodni – poprzedniego dnia po obiedzie opuścili swoje bogato wyposażone stałe obozy…
Jest już chyba noc. Kolumna przeszła nie więcej niż 3 kilometry, gdy bryczka inspektora staje po raz ostatni. Major wysiada z bryczki – i odchodzi w las.
Dowództwo obejmuje rtm. „Miecz”, który teraz, poniewczasie, pod naciskiem dowódców
pododdziałów, zgadza się na próbę przebicia…
Kolumna zawraca i maszeruje z powrotem w okolice gajówki Karczmiska. Natknąwszy się na umocnionych już Niemców na skraju uroczyska Czarna Rzeka, rtm. „Miecz” rezygnuje z przebicia, składa dowództwo, „ratuje się indywidualnie”… Oddziały są zamknięte w czworokącie o rozmiarach 5x6x6x3 km. Por. ”Wir” usiłuje jeszcze zaprowadzić porządek w resztkach rozkładającego się zgrupowania. Poszczególne oddziały przebijają się w końcu na różnych kierunkach, niemal każdy oddzielnie. „Skrzypik” / Józef Mazur/ i „Topola” / Jan Kryk/ do uroczyska Czarna Rzeka, jeszcze z wieczora 24 czerwca – bez powodzenia. Batalion „Ryś” / czasowo pod dowództwem Czesława Warchała/ oraz „Błyskawica” / Jan Kędra /, „Burza „ / Antoni Wróbel / przez Sopot na uroczysko Dębowce – bez powodzenia.
„ Woyna „ / Adam Haniewicz / prze łąki pod Buliczówką , „Wir „ / Konrad Bartoszewski /
i „Cord „ / Józef Stegliński /, tuż obok siebie, pod Osuchami, przez pole Kostrubicha, łąki Zastawie, przez rzeczkę Sopot do lasów bieńkowskich. Na polach minowych, które Niemcy zdążyli postawić, w ogniu wstrzelanych karabinów maszynowych, na grząskich łąkach doliny Sopotu łamał się ostatni wysiłek zgrupowania. Kompania por. „Woyny „ przebiła otwór w niemieckim pierścieniu kosztem prawie całości plutonów idących do natarcia.
Przez otwartą lukę nie było już komu wychodzić z okrążenia… „Cord „ z kilkunastoma ludźmi
wydostał się poza łańcuch, ale zawrócił po pozostałych w lesie rannych. Przed bitwą przysiągł, że ich nie porzuci. Przebił się tylko „Wir „ , ranny, z grupką około 30 ludzi, a za nim wyszły resztki dwóch plutonów „Rysia „. Reszta zgrupowania pozostała w topielach uroczyska Maziarze, gdzie łączą się Tanew, Studzienica i Sopot. Tu każda suchsza kępa, każda grupa większych drzew stawała się schronieniem i polem ostatniej bitwy. Batalion „Ryś „ cofał się jeszcze cztery kilometry, stawiając zorganizowany opór, aż po las na kępie koło wsi Błonie.
Na zewnątrz pierścienia nasłuchiwano: „przez całą niedzielę, w poniedziałek, a nawet i wtorek / 25, 26 i 27 czerwca / – pisze „Wir „ – dochodziły odgłosy walki, przy czym od czasu do czasu interweniowała artyleria.”
I tylko „ nie znalezieni przez Niemców ranni umierali później na kępach podmokłej trawy. Pewną ich liczbę koledzy powciągali na drzewa i tu przywiązali paskami do gałęzi, licząc na to, ze gęste listowie zakryje ich przed oczyma hitlerowców. Szkielety tych ludzi spadły na ziemię dopiero podczas wielkiego pożaru który w lecie 1956 roku spustoszył Puszczę Solską.
I tylko jeszcze 4 lipca na uroczysku Rapy obok Biłgoraja Niemcy rozstrzelali 65 jeńców, zatrzymanych czasowo dla śledztwa, w tym jedną kobietę – Łączniczkę, oszalałą z męki w czasie przesłuchań w biłgorajskim gestapo.

Grzęzawisko, rekapitulacja

W zapadłym kącie Polski, tam gdzie już kończy się Lubelszczyzna, a jeszcze nie zaczyna się ziemia rzeszowska, wśród lasów i mokradeł Tanwi, niepozornego dopływu Sanu, pod wsią Osuchy, rozciąga się największy polski partyzancki cmentarz. Leży na nim nie mniej poległych żołnierzy niż na słynnym cmentarzu pod Monte Cassino. W Puszczy Solskiej, nie licząc ludności cywilnej, nie licząc młodzieży, która nie zdążyła stać się partyzantami – poległo około 1000 żołnierzy Armii Krajowej i Batalionów Chłopskich. Tyle, co pod Monte Cassino. Dwa razy więcej niż pod Lenino. Najwięcej ze wszystkich polskich bitew, bo 80 procent stanu wyjściowego oddziałów biorących udział w walce.
Brzozowe krzyże mogił skrytych wśród bujnej mokradłowej zieleni nie przypominają eleganckiego kamienia renomowanych cmentarzy i nikt tu nie odważył się napisać na bramie : „Dla Ciebie, Polsko, i dla Twej chwały”
Ta bitwa nie ma swojej legendy, choć dostarczyła znakomitych przykładów męstwa, oddania, ofiarności, koleżeństwa i żołnierskiej lojalności.
W przytoczonym przez Jerzego Markiewicza protokole z ekshumacji zwłok partyzantów, poległych w dniach 25 i 26 czerwca 1944 r., pod pozycją 139 czytamy:
(47 B) Por.”Woyna” – rozpoznany przez „Orkisza „ i „Sławiana „. Znaleziony na polu za Osuchami. Ślady dłuższej i bardzo uporczywej walki. Niemcy użyli kilkudziesięciu granatów. Zginął od granatu. Ślady opatrunków i części garderoby rannych Niemców. 50 m od drogi i łąki. (…) Bluza zrzutowa. Bryczesy z lejami. Buty oficerskie, na lewym kołeczek od ostrogi. Polówka z orzełkiem. Chusteczka spadochronowa…

Ta bitwa była rzezią tak ponurą, że wobec jej tragizmu blednie bohaterstwo tych, co mimo wszystko przedarli się, ratując przynajmniej części swoich ludzi, jak por. ”Wir „, bohaterstwo tych co nie chcieli pozostawić kolegów bezradnych i opuszczonych, jak por. „Cord „ , sanitariuszka „ Gejsza „, sanitariuszka „ Szarotka „ / Irena Piskorska /, wreszcie bohaterstwo tych, którzy walczyli do końca już tylko po to, by „ratować twarz” , by ratować poczucie własnej godności, ratować się wobec samych siebie…
Blednie, było to bowiem bohaterstwo największe, najwspanialsze, ale najstraszniejsze: bohaterstwo rozpaczy. Bohaterstwo, które już niczemu pozytywnemu służyć nie mogło i realizacji żadnych celów realnych nie mogło zapewnić. Bohaterstwo już tylko po to, aby godnie umrzeć. Bohaterstwo wtedy, gdy nic innego nie pozostaje.
Tam, na Zamojszczyźnie, do dziś mówi się o bitwie nad Tanwią, do dziś sprawa jest boleśnie żywa. Tak jak w Warszawie sprawa powstania. Ale mówi się nie o sławie. Mówi się o tajemnicy cmentarza pod Osuchami.
Sam bieg wydarzeń, opinie uczestników wskazują winowajcę jednoznacznie: dowództwo oddziałów, inspektorat zamojski, osobiście mjr „Kalina” / Edward Markiewicz /.
A przecież sprawa nie jest taka prosta. O dowództwo, ci ludzie mieli za sobą chlubną kartę patriotyczną i bojową, ponieśli nieraz tragiczne osobiste ofiary, przejawiali wiele woli i wiele umiejętności.

A przecież w istocie rzeczy mjr „Kalina „ był antyhitlerowcem – pisze płk Prokopiuk, niewiele mający powodów, aby chwalić akowskiego oficera. – Miał za sobą wiele lat działalności podziemnej. Brat jego, por. „Skała”, został bestialsko zamęczony podczas śledztwa w gestapo. Nic też złego nie można powiedzieć o por. „Wirze”, którego rodzinę – ojca, matkę i siostrę – hitlerowcy publicznie zgładzili w Józefowie…

A jednak jeszcze tam w bagienku pod Studzienicą, pod siąpiące deszczem niebo buchnął krzyk : „Z d r a d a !” Jakże dziecinne tłumaczenie wszystkich przegranych bitew !
Później pisano o zarozumialstwie i pysze „wojaka”, „pana majora”. Tania to ironia.
Mówiono też, że wstrząśnięty śmiercią najbliższych, chory, wyczerpany niedawno przebytą ciężką operacją załamał się fizycznie i moralnie. Że stchórzył – tego nie podnosił nikt.
Może istotnie ocknął się dopiero o zmroku 24 czerwca, gdy echo bitwy pod Borowcem świadczyło, że teraz pozostał sam. Wtedy dopiero powiedział, ze zdaje sobie sprawę, że bierze na siebie odpowiedzialność, że ją poniesie. Nim upłynęły 24 godziny, porzucił swoją inspektorską bryczkę i odszedł sam w gęstniejący mrok, na spotkanie swojego nie wyjaśnionego losu. Dokąd ? Jeden z uczestników wydarzeń powiada, ze spotkał go później w lesie, że major prosił: „Chłopcy, jak napotkamy Niemców, to nie mówcie do mnie majorze, tylko panie kapralu”. Inny uczestnik mówił, ze szedł za inspektorem cały czas – trzy i pół kilometra od brodu na Stodzienicy do spalonego samochodu na Bykowej drodze. Major był nieprzytomny, szedł jak ślepiec, obijał się o drzewa, niczego nie słyszał i na nic nie reagował…
Może nie ocknął się, nadal był nieprzytomny… Może myślał…
… Całe życie był oficerem. Całe życie był tylko oficerem administracji. Właściwie urzędnikiem wojskowym. Dwanaście lat kapitanem. Awansu nie dali. Ale był potrzebny. Sumienny. Można na nim było polegać. Do konspiracji stanął nazajutrz po klęsce. Zwyczajnie, tak jak się idzie rano do pracy. Po trzech latach doczekał się. Posłali go na inspektora. Cztery powiaty, pełen zbrojnych ludzi las. Powstanie narodowe czy chłopska rabacja ? Kazali uspokoić. Uporządkować. Ująć w ramy. Zjednoczyć. Dla legalnej władzy. Czyż nie uporządkował ? Dawne zadzierżyste, bojowe oddziały, gdy stały się kompaniami 9 pp AK, czyż nie nabrały wyglądu wojskowego i zgodnej z rozkazem dowództwa powolności, ostrożności, oszczędności w działaniu ? Czy źle wygląda dawna dywersancka kompania warszawska – teraz cała w angielskich mundurach, każdy żołnierz ma hełm – gdy uczynił z niej ochronę sztabu i magazynu ? Magazyny dostali Niemcy… Ktoś miał o to pretensje.
„Skrzypik” , „Anton” czy plutonowy Warchał, który dowodził tym chłopskim batalionem?
Że nie dał broni?… Broń miał na mobilizację, dla oddziałów rządowych, a nie dla chłopskiego wojska, które nie chciało się wcielić do regularnej armii. Taki był rozkaz, wykonywał tylko rozkaz. Sumiennie. Powiedziano: „Koncentrować oddziały, mobilizować, stworzyć reprezentacyjną siłę, żeby było co pokazać bolszewikom”. Potem przyszły uzupełnienia: „ nie wiązać się , jak najdłużej oddzielnie, byle się nie dać nabrać na współpracę z bolszewikami”
Nie dał się. Rozkaz wykonał. Na pewno lepiej niż tamci na Wołyniu. Stamtąd trzy bataliony poszły do Rosjan, a potem- co gorsza – do Berlinga, do polskich komunistów. Nie dał się skusić, związać wspólna walką… Bolszewicy odeszli… Słychać było strzały.
Ale co dalej? Tego nie było w instrukcjach. Tego nie ma w planie „Burza”. Tego on już nie wie. 1200 ludzi… Dwie trzecie dorobku inspektoratu… Ludzie z pierwszego powstania, spod Wojdy i Zaboreczna, z którymi miał tyle kłopotu. Ludzie którzy zdobywali Biłgoraj i Józefów, uwalniali zakładników… A o bracie, jak siedział w gestapo, żaden z nich nie pomyślał.
Dziewczyny to, owszem, odbijali z więzienia… Osiem kompanii i ten chłopski batalion… cały dorobek. Magazyn i tak przepadł…
Odpowiedzialność ? Nigdy nie uchylał się od odpowiedzialności.
Zawsze miał wszystko w porządku. Saldo się zgadzało. Zgodzi się i tym razem…
W protokole ekshumacji dokonanej po wojnie pod numerem 10 znajdujemy zapis:

( 43 B ) Mjr „Kalina”. Po stronie prawej górnej i dolnej szczęki dwa mostki i 4 koronki. Koszula wierzchnia koloru khaki, guziki białe z masy perłowej. Na brzuchu opaska z tyłu 3 guziki czarne kościane, dwa jasne. Kalesony trykotowe. Znaleziony przy „Bykowej Drodze”
W odległości 100 metrów od spalonego samochodu, trzy metry od drogi, idąc w lewo od samochodu.

Śladów walki nie stwierdzono. Protokół nie wspomina również nic o mundurze mjr. „Kaliny.”
Co zresztą nie ma żadnego znaczenia: później inni ginęli w wyprasowanych jak na święta mundurach, z pistoletami maszynowymi do końca w dłoni, ale to niczego nie zmieniło…
I to jest wszystko, co wiemy o losie tego w gruncie rzeczy człowieka tragicznego – wykonawcy, ale i ofiary wyroku wydanego przez tych, którzy rozstawili pionki.
Do gry.
Nie do walki.

Tragedia w uroczysku Maziarze jest ogniwem łączącym i pośrednim na tym szlaku od manifestacji do katastrofy, od koncepcji planu „Burza” do warszawskiego rumowiska. Jest ogniwem łączącym między prologiem wołyńskim a finałem warszawskim. Jej założenia uwzględniają już poprawkę wynikłą z doświadczeń Wołynia. Scalić, zjednoczyć pragnących walki, ale nie po to, by walczyć. Po to, by manifestować wobec wyzwolicieli. Dlatego nie łączyć się z lewicą, nie kontaktować się ze stroną radziecką, bo przecież wobec niej właśnie ma się wystąpić w roli gospodarza – przedstawiciela prawa, siły i suwerenności. Dlatego zawsze pozostawać w gotowości do tej demonstracji, a więc w stanie odrębności i – obojętne, co by się działo – zachować swoistą „swobodę operacyjną”. Swobodę przejścia do następnego etapu działania.
A nade wszystko – nie łączyć się.
Bo uznanie konieczności współpracy batalionów obu armii na polu walki stałoby się tylko wyrazem konieczności współpracy obu państw na szerszym polu – polu historii.
Major „Kalina” wykonał to zadanie dokładnie i do końca. Sumiennie i konsekwentnie. Gdy zgrupowania AL. i partyzantów radzieckich wyrwały się z okrążenia – pozostał sam.
Nareszcie nie kwestionowany „gospodarz na puszczy”, przewodzący całkowicie zjednoczonemu w grozie wojsku i zrozpaczonej ludności… Jak długo można być gospodarzem we wnętrzu piekieł ? wówczas stało się oczywiste, że ani wojsku, ani ludności nie ma nic do ofiarowania. I wówczas odszedł. Za późno.
Ci, którzy po nim przejęli kierownictwo – też za późno – działali już w sytuacji przymusowej, bez wyjścia, w pułapce, chaosie i załamaniu. Niewiele mogli uratować. Kilkadziesiąt istnień ludzkich. Swój własny honor oficerski. Godność żołnierską, cześć munduru, który nosili. Swoją ludzką twarz – postawę człowieka do końca, do dna tragedii.
Miniatura losu Warszawy. Model losu Polski – jaki mógłby być. „ / strony 86 – 103 /

Walka o Józefów

Walka o Józefów

Józefów, małe miasteczko bojowe,                                                                                      W historii Polski jest dawno zapisane.                                                                                    Tu padł Romanowski w powstaniu styczniowym                                                                     I wielu innych do dziś nam nie znanych.

Znana natomiast każdemu była                                                                                          Niemiec potęga, gestapowców knuty,                                                                              Nienawiść nasza dziesięć wieków sięga,                                                                                 Dosyć już mamy tej niemieckiej buty!

Kto zna Józefów i jego okolice,                                                                                              Te lasy, góry i knieje Roztocza,                                                                                                Tych dzielnych mężczyzn, te piękne dziewice,                                                                      Wie, że młodzież to mężna i bardzo urocza.

I tak ja tu piszę wspomnienia                                                                                                   O  walce na Lubelszczyźnie                                                                                                   Nie są to bajki, sny czy złudzenia,                                                                                     Dzieje  miasteczka na Zamojszczyźnie.

Jest to miasteczko między lasami,                                                                                         Małe nieznane i bardzo zniszczone                                                                                      Tu walczył Polak dzielnie z Niemcami,                                                                                  Za wolność Polski i jej obronę

I tu jak w naszej całej polskiej ziemi                                                                                   Powstał Naród by zrzucić kajdany,                                                                                       By żyć spokojnie raz już między swemi                                                                                 A rozbić w pył ten „naród wybrany”

Zaczęto zaraz po kampanii wrześniowej                                                                                  Po cichu, między sobą na ucho wciąż szeptać                                                                      Należy mieć dużo broni gotowej,                                                                                      Będziemy jeszcze po szwabskich łbach deptać!

Założono zaraz związek konspiracyjny,                                                                                 By nie tracić wiary w należne nam zwycięstwo                                                                       Wydano biuletyn informacyjny                                                                                                 By podnieść hart, bojowość i męstwo.

Jednak się znalazły i męty społeczne,                                                                                 Którzy nieświadomie, lub też i dla zysku                                                                                 Stali się wrogami i to niebezpiecznie,                                                                                    Żadnej tajemnicy nie trzymając w pysku

Tak się przyczynili  ci nasi wrogowie,                                                                                     Że do nas przybyło sławne Niemców ‘’Schupo’’                                                           Przyszło pewnej nocy to niemieckie mrowie                                                                          By strzelać Polaków i nie szczędzić trupów.

Było ich pięciuset, obstawili miasto                                                                                        Zaczęli pędzić ludzi dookoła                                                                                              Któż się to upora z tą wielką hałastra,                                                                                 Niejedna matka ‘’O Boże!’’ zawoła

Pędzono ulicami setki tego ludu,                                                                                            Do kościoła ,na rynek do gminy.                                                                                            Och Boże ! Boże! przyczyń nam tu cudu !                                                                         Wołały w rozpaczy powstańców rodziny

Czy to jest kara dla nas od Boga ?!,                                                                                   Tak mówił  jeden z partyzantów na górze.                                                                            Jakaż to straszna idzie pożoga,                                                                                           My się nie damy ,my Naród nie tchórze!

Tak rozmawiali dwaj partyzanci                                                                                         Stojąc na skale góry Szpindowej,                                                                                          Kiedy w Józefowie podli okupanci                                                                                            Spędzali ludność na miejsce zbiorowe.

Wszyscy radzą wspólnie i to bardzo żywo                                                                     Piast, Grom, Korsarz i stary Zagłoba                                                                                 Jastrząb się odezwał; zaraz będzie żniwo!                                                                             Selim się nasz zerwał , to mi się podoba!

Odprawę zakończył wystrzał karabinu,                                                                                To Niemiec na górach ruch  zaobserwował                                                                             Chciał zabić, pod górę idącą dziewczynę,                                                                            Na szczęście nie trafił, lecz raczej spudłował

Już połączone oba zgrupowania                                                                                          Słuchają co powie nasz Stary                                                                                              Czas odprawę zakończyć i to bez czekania                                                                         Na oficerów i brakujących z wiary.

Wtem woła wąsaty Zagłoba;                                                                                                  Miszka ciągnie z Sowietami                                                                                                    Odważna to była osoba                                                                                                           I  często był w akcjach wraz z nami

Choć sam życie stracił za Józefów                                                                                      Pamięć jego została tu z nami,                                                                                                Że zginać on zawsze był gotów,                                                                                            Za wolność razem ze swymi Sowietami.

Kto wierzy w Boga do ataku !                                                                                               Padł rozkaz przez Korsarza wydany,                                                                                      Z Niemców  ma nie być ni śladu ni znaku                                                                            Bo każdy Ojczyźnie oddany!

Wtem zagrało erkaemów czterdzieści                                                                                Niemcy obronę przyjęli,                                                                                                          Serie się sypią po mieście,                                                                                                      A ludzie z cmentarza już zwieli

Tak na kresach Zamojszczyzny                                                                          Sprawiedliwość mierzono kulami                                                                                           Tu mszczono krew naszych bliźnich                                                                                       Z odwiecznymi wrogami, Niemcami.

Jak widzisz  rynsztok w Józefowie,                                                                                         Płynęła nim krew  – ta czerwona,                                                                                             O tym ci każdy dziś powie                                                                                                       Co znaczy ta ziemia zbroczona.

Choć trupy padały w tej walce,                                                                                               A Niemców zmiatano z ulicy,                                                                                               Niejeden skrwawione miał palce,                                                                                           Lecz bronił partyzanckiej stolicy.

Tu Wiarus, Hel i Radykał,                                                                                                      Rozbili załogę samochodu.                                                                                                    Niejeden się z nimi potykał                                                                                                       Lecz wszyscy polegli za młodu.

Odważny Kudełka nam zginął,                                                                                               A Miszka głowę położył                                                                                                             I chociaż  bohaterstwem zasłynął                                                                             Sprawiedliwości wymierzyć nie dożył

I kiedy człowieku przeczytasz,                                                                                                Dzieje naszego Józefowa,                                                                                                      Z westchnieniem każdego zapytasz                                                                                      Kto żyje i kto się dziś chowa.

Imiona nasze nieznane,                                                                                                        AKowcy wszyscyśmy byli.                                                                                                        Choć życie nasze stargane                                                                                                 Lecz Niemców żeśmy przeżyli.

Zygmunt Puźniak – 2000 r. na podstawie notatek z 1971r., sporządzonych podczas rozmowy z „Jastrzębiem” Edmundem Maśko .

CENA WYKOLEJONEGO POCIĄGU !

/ 65 rocznica zagłady Pardysówki Dużej, Wywłoczki i innych wiosek/

Niemcy od pierwszych dni wojny stosowali w stosunku do Polaków zasadę odpowiedzialności zbiorowej. Dowództwo Werhmachtu wydało na przykład zarządzenie,
nakazujące rozstrzeliwanie 3 zakładników za każdego zabitego czy zranionego Niemca lub akt sabotażu, rozstrzeliwanie na miejscu schwytanych z bronią w ręku, ale także tych, którzy udzielali schronienia żołnierzom WP.
Wraz z upływem czasu zakres represji i odpowiedzialności zbiorowej Niemcy rozszerzali jednak coraz bardziej, chcąc w ten sposób powstrzymać rozwój ruchu oporu i złamać wolę przetrwania Polaków.
Od jesieni 1942 roku, od chwili rozpoczęcia akcji wysiedleńczej na Zamojszczyźnie  represja niemiecka przybrała rozmiary dotąd nieznane w Europie; pod byle pretekstem pacyfikowano i palono całe wsie.
Rozstrzelanie w dniu 26 lutego 1943r. na józefowskim rynku rodziny Konrada Bartoszewskiego ps.Wir, przywódcy miejscowej partyzantki, było dla wszystkich uczestników tego dramatu czytelnym sygnałem, że Niemcy nie zawahają się przed spełnieniem groźby jaką zapowiedzieli zebranym mieszkańcom miasteczka w trakcie egzekucji.
Brzmiała ona: „…skazani dla przykładu… zostaną rozstrzelani za bunt, za gwałt na osobach niemieckiej policji … Jeżeli w dalszym ciągu powtórzy się coś podobnego, nie będzie litości… Każdego bandytę spotka podobny los…”

Wydarzenie to oraz lutowe akcje pacyfikacyjne skierowane przeciwko cywilnej ludności rejonu, które pociągnęły za sobą ogromne zniszczenia w ludziach i mieniu, wpłynęły na zmianę taktyki działań partyzanckich. Podejmowali oni mianowicie akcje zaczepne w terenie odleglejszym od miejsca zamieszkania, skierowane głównie na niemieckie ligenschafty oraz wioski nasiedlone przez Niemców i Ukraińców. / Podczas jednej z takich akcji, przeprowadzonej w dniu 6 III 43r. na wioskę Budzyń koło Cieszanowa, poważnie ranny został Wir, co wyłączyło go z walki aż do końca 1943r./

Trwały nadal partyzanckie akcje na niemiecki transport kolejowy.
Linia kolejowa Lublin – Lwów, przebiegająca przez kompleks leśny Puszczy Solskiej, miała dla Niemców wiosną 1943 roku, wobec coraz liczniejszych niepowodzeń na froncie wschodnim, kluczowe znaczenie. Natężenie ruchu pociągów wzmagało się z miesiąca na miesiąc. Przybywało głównie transportów wojskowych ze sprzętem i żołnierzami.
Nic więc dziwnego, że rosyjskie oddziały partyzanckie nie były skłonne przestrzegać zakazu wykonywania akcji w pobliżu większych skupisk ludności i prowadziły dywersję bez żadnych konsultacji z miejscowym dowództwem, bowiem każdy wysadzony pociąg i każde utrudnienie w ruchu oznaczało mniej ludzi i sprzętu na froncie wschodnim.

Wykolejenie pociągu wojskowego dokonane w dniu 27 III 1943 r. nieopodal Józefowa, przez rosyjski oddział „Szczorsa” Wasyla Wołodina /ten sam który walczył pod Wojdą/, stało się dla Niemców kolejnym pretekstem do realizacji gróźb wypowiedzianych na józefowskim rynku i przeprowadzenia akcji pacyfikacyjnej.
Następnego dnia Niemcy wprowadzili do okolicznych wiosek przylegających do linii kolejowej oraz otaczających Józefów liczne oddziały różnych formacji wojska, żandarmerii oraz policji, złożone głównie z „własowców”, Turkmenów i Ukraińców.
Rozpoczęła się w ten sposób jedna z najokrutniejszych pacyfikacji przeprowadzonych na Zamojszczyźnie, o typowym charakterze odpowiedzialności zbiorowej, wymierzona w ludność cywilną nie mającą z wykolejeniem pociągu nic wspólnego.
O akcji tej tak pisała Komenda Główna AK w depeszy do Naczelnego Wodza w Londynie . cyt:”… Potwornego aktu zbiorowej odpowiedzialności dokonano w pierwszym tygodniu bm. na terenie pow. biłgorajskiego i zamojskiego. W odwet za wykolejony w dniu 27.III br. pociąg wojskowy na linii Zwierzyniec – Krasnobród spalono całkowicie 10 okolicznych wsi:
Pardysówka, Różaniec, Majdan Kasztelański, Dzików Nowy, Wywłoczka, Bagno, Brzeziny, Rutka, Obrocz i Tereszpol. Ponad 300 osób rozstrzelano na miejscu, ponad 4000 wywieziono częściowo na roboty do Rzeszy / zdolnych do pracy /, resztę do obozów śmierci w Bełżcu i Sobiborze. Likwidację przeprowadziły oddziały żandarmerii niemieckiej i specjalne oddziały „Turkmenów” / b. jeńców sowieckich /…”cyt. dokument można znaleźć w  „Zamojszczyzna- Sonderlaboratorium SS. Zbiór dokumentów .” pod redakcją Czesława Madajczyka W-wa 1979 r.

Karna ekspedycja niemiecka rozpoczęła się od zagłady i potwornej zbrodni dokonanej na ludności wioski Pardysówka Duża , położonej na przedmieściach Józefowa
O świcie 29 marca 1943 roku mieszkańców Pardysówki zbudził warkot silników samochodów nadjeżdżających od strony Józefowa, Hamerni i Długiego Kąta, z których wysypało się mrowie niemieckiego wojska otaczając ścisłym kordonem wioskę.
Wydzielone plutony wojska złożone z własowców i Ukraińców przystąpiły do przeczesywania wioski i spędzania ludności na wyznaczony punkt zborny.
W trakcie pacyfikacji hordy te dopuszczały się okrucieństw na bezbronnych dzieciach i kobietach, przy czym bestialstwo ich przekraczało wszelkie wyobrażenia; kolbami karabinów zabito troje dzieci rodziny Kozyrów, kilka kobiet zgwałcono na oczach innych mieszkańców a następnie utopiono w dole z wapnem a ciała przywalono kamieniami. Podobnie postąpiono z kilkoma mężczyznami i dziećmi.
Do ludzi strzelano jak do kaczek. Prowadzono także ostrzał domów, ot tak, na wszelki wypadek. Magdalenę Kusiak spalono żywcem, nie pozwalając jej wyjść z domu.
Następnie przystąpiono do podkładania ognia pod strzechy, podpalając dom po domu. W niedługim czasie cała wioska poszła z dymem.
Żywcem spalili się ludzie, którzy pochowali się w piwnicach domostw i przemyślnie zbudowanych kryjówkach. Ci co nie spłonęli, ulegli zaczadzeniu.

Bilans pacyfikacji Pardysówki Dużej był przerażający: 32 osoby zostały zamordowane na miejscu, w schronach spłonęło 7 osób a 9 uległo zaczadzeniu.
Wszyscy mężczyźni zostali wsadzeni do samochodów i wywiezieni do obozu przejściowego w Zwierzyńcu a stamtąd część trafiła do obozów koncentracyjnych.
Szczegółowe informacje odnaleźć można w: Biuletynie G.K.B.Z.H nr 1082 oraz opracowaniu Zygmunta Klukowskiego – Zbrodnie niemieckie na Zamojszczyźnie.
W roku 1966 lubelska Kultura i Życie nr 46 opublikowała na ten temat artykuł Edwarda Herca – ”Zagłada Pardysówki”.
Dwa dni później 30 marca 43r. podobny los dotknął Majdan Kasztelański, gdzie zastrzelono 4 osoby, spalono 32 gospodarstwa a do obozu w Zwierzyńcu wywieziono 64 mężczyzn. Ów tragiczny dzień tak wspomina, dzisiaj 84 letnia mieszkanka Zamościa Pani Bronisława Tytoń z d. Zawiślak ps. Długa (łączniczka i sanitariuszka oddziału Selima ) cyt: ”30 marca 1943r. Niemcy okrążyli wioskę o drugiej nad ranem i było wielkim zaskoczeniem, tak że nikt nie zdążył się schować ani uciec. Niemcy a była to grupa wykonawcza z Biłgoraj rozwścieczeni wpadli do domów i wypędzili wszystkich bez wyjątku. Kobiety, dzieci , ludzi starych i chorych – wszystkich zegnali na koniec wioski.
Krzyki, piski dzieci i wrzaski Niemców jeszcze bardziej potęgowały strach i przerażenie. W tym samym czasie druga grupa Niemców plądrowała i podpalała zabudowania. Nikt nie liczył na ocalenie. Wtedy to mój ojciec Jan Zawiślak, który był sołtysem i znał język niemiecki, zaczął pytać dowódcę niemieckiego, dlaczego zabierają wszystkich. Usłyszał, że w wiosce są partyzanci – bandyci. Ojciec zaczął mu tłumaczyć, że to
nieprawda. Niemiec przyłożył ojcu pistolet do głowy i kazał jeszcze raz to powiedzieć. Ojciec przysięgał, że to prawda i że w wiosce nie ma żadnych partyzantów. Wtedy Niemiec wydał rozkaz wstrzymania podpalania zabudowań. Kazał ojcu wyznaczyć 10 chłopów do gaszenia. Z pożaru ocalało około dwanaście gospodarstw, do których pozwolono wrócić kobietom i dzieciom. Wszystkich mężczyzn a było ich 64 wywieziono do obozu w Zwierzyńcu… W czasie palenia wioski Niemcy zabili Tytonia Stanisława, Zawiślaka Józefa, Bździucha Michała – stawiali opór, zaś Kukiełkę Michała spalili żywcem” / „Moje wspomnienia”- na zdjęciu Bronisława Tytoń ps. Długa z Czesławem Górą ps. Rzut z oddziału „Groma” /

Tego samego dnia niemiecka ekspedycja udała się do wioski Brzeziny, gdzie spalono 6
gospodarstw a wszystkich wyłapanych mężczyzn w wieku od 16 do 60 lat wywieziono do obozu w Zwierzyńcu.
Akcje pacyfikacyjną niemiecka ekspedycja karna zakończyła pacyfikując w dniu 31III 43r.wioskę Wywłoczka nieopodal Zwierzyńca. Sposób postępowania był szablonowy: wioskę otoczono szczelnym kordonem, zaś wyznaczone plutony przeszukiwały kolejno dom po domu, spędzając ludność na majdan, gdzie dokonywano selekcji.
Zakwalifikowanych ustawiono w kolumnę marszową i popędzono do obozu w Zwierzyńcu.
Podczas przeszukiwania wsi zastrzelono 5 ukrywających się osób, zaś część lepszego dobytku załadowano na puste samochody. Za nimi ruszyła kolumna pozostałych mieszkańców w tym głównie kobiety i dzieci . Wioska została spalona.
Tragedię wioski zapamiętał i opisał jej mieszkaniec Jan Pacześny w sposób następujący:
„… Nadszedł tragiczny dzień 31 marca 1943r. Wczesnym rankiem wkroczyli do wsi od strony Zwierzyńca żandarmi i otoczyli wieś dookoła. Część ich chodziła od domu do domu budząc wystraszonych i przerażonych ludzi i wyganiając ich na drogę. Łaskawie pozwolili zabrać ze sobą krowy i wozy z końmi. Kolbami karabinów popędzali opieszałych, aby szybko, aby prędzej, gdziekolwiek zaś ta metoda bicia i kopania nie odnosiła skutku, nie wahali się strzelać.
I tak obłożnie chorą Teklę Zaburską z córką, która nie chciała opuścić chorej matki, wyprowadzili przed chatę i tu rozstrzelali. W innym znowu miejscu młodzi chłopcy Władysław i Eugeniusz Ksiądz, którzy ociągali się z wyjściem chcąc ukryć się w obejściu gospodarskim, zostali również zabici. Podobny los spotkał Adama Grelę, kołodzieja wioskowego, który będąc kulawym nie mógł iść.
W niespełna 15 minut wszyscy mieszkańcy Wywłoczki spotkali się na placu z majątkiem, który mieścił się przeważnie w koszykach i tobołkach. W oczach wszystkich malowała się trwoga. Między zebranymi było wielu takich, którzy nie zdążyli nawet porządnie się ubrać. Ludzie ze strachu i w pośpiechu potracili głowy, wkładali na siebie co było pod ręką, najczęściej co gorsze robocze ubrania, zostawiając okrycie bardziej wartościowe.
… Dały się właśnie słyszeć wybuchy granatów zapalających, a po nich po chwili ukazały się kłęby czarnych dymów – to zaczęła się palić cała Wytłoczka….W ogniu spalała się broń, rwały się granaty i amunicja przechowywane jak relikwie przez żołnierzy z myślą o tym momencie, kiedy przyjdzie rozkaz: „Do broni!”. /„Akcja pacyfikacyjna w Wywłoczce” zamieszczona w „Wydawnictwie materiałów do dziejów Zamojszczyzny 1939-1944” pod redakcją Zygmunta Klukowskiego.

Podobny los spotkał wioski wymienione na wstępie w raporcie KG AK do Londynu.
Cena za wykolejony pociąg wojskowy była przerażająca.

Nie powstrzymało to jednak działań partyzanckich, które z miesiąca na miesiąc stawały się coraz bardziej zorganizowane i coraz dokuczliwsze dla okupanta.

Zamość 07.03.2008r. Zygmunt Puźniak

Dla Tygodnika Zamojskiego – Zagłada Pardysówki.

EGZEKUCJA RODZINY BARTOSZEWSKICH NA RYNKU W JÓZEFOWIE

Egzekucja Rodziny Komendanta AK w Józefowie Konrada Bartoszewskiego ps. Wir
„Kapitan Schupo podchodzi do rodziców i siostry Wira i ustawia ich na gruzach budek po-żydowskich. Równo pod rząd . Szybkim krokiem występuje pluton egzekucyjny Ukraińców i rozwija się w długą linię naprzeciw skazańców. Dzieli ich odległość może 10 metrów. Krzyk i płacz w tłumie kobiet i dzieci przeradza się w powszechny lament i ogólny szloch. Kapitan podnosi rękę do góry….. W ciszę padają słowa tłumaczone przez jednego z żandarmów:
…”skazani są dla przykładu. Za chwilę zostaną rozstrzelani za bunt, za gwałt na osobach niemieckiej policji… Jeżeli powtórzy się coś podobnego, nie będzie litości… Każdego bandytę spotka podobny los… Stary ojciec Wira drżącymi rękami obejmuje żonę i osiemnastoletnią córkę w ostatnim pożegnalnym uścisku. Całują się. Jeszcze znak krzyża na piersiach i prostują się patrząc prosto, nieugięcie w żołnierzy stojących naprzeciwko.
Kapitan ironicznym ruchem podnosi rękę do czapki, po czym pada komenda. Sprawnym, automatycznym ruchem podnoszą się karabiny do twarzy. W niebo biją lamenty i pisk dzieci i kobiet. Matki zakrywają dzieciom głowy i same odwracają oczy od tego strasznego widoku. Rosłe draby w zielonkawych mundurach płazują tłum kijami i każą patrzeć. – Feuer! Cichy trzask salwy. Trzy biedne, zmęczone życiem ciała prężą się gwałtownie, drgając przez sekundę i podrzucone jakąś straszną siłą do góry, w martwym półobrocie upadają ciężko na ziemię. Podchodzi kapitan z wyciągniętym pistoletem, nachyla się nad leżącymi ofiarami i kilka razy strzela im w głowę.
Zaległa straszna cisza, stokroć wymowniejsza i boleśniejsza niż niedawny lament. Tłum stoi w skupieniu czcząc zwłoki pierwszych bohaterów Józefowa.” – tak wspomina tamte tragiczne dni wojenny kronikarz dziejów Józefowa – Zbigniew Jakubik „Czapki na bakier”

Mija właśnie kolejna 68 rocznica rozstrzelania w dniu 26 lutego 1943r. w Józefowie rodziny miejscowego dowódcy Ruchu Oporu Konrada Bartoszewskiego ps. Wir: ojca Wacława , /lekarza weterynarii/ , matki Janiny z Rychterów i siostry Wienisławy. Zbrodnia ta była ostrzeżeniem i zemstą za masowy udział partyzantów rejonu józefowskiego w wydarzeniach lutowych 43r.zwanych także powstaniem józefowskim lub szerzej zamojskim, które to przyniosły im dumną nazwę Rzeczpospolitej Józefowskiej. Bezpośrednią przyczyną egzekucji była jednak wściekłość spowodowana rozbiciem posterunku policji w Józefowie przez oddział Czesława Mużacza ps. Selim i uwolnienie aresztowanych wieczorem 25 lutego 43r.: Wira i jego zastępcy Hieronima Miąca ps. Korsarz. / Ranny w tej akcji Czesław Mużacz odznaczony został Krzyżem Virtuti Militari/ . Wezwane z Zamościa posiłki niemieckie nie puściły płazem uwolnienia aresztowanych; o świcie 26 lutego zwartym kordonem otoczyły miasto i przeszukują dom po domu spędzili mieszkańców do budynku gminy, gdzie dokonano selekcji, oddzielając rodziny uznane za bandyckie od pozostałych, grożąc im rozstrzelaniem. „Ostatecznie „ na oczach zgromadzonych na rynku mieszkańców rozstrzelano „tylko” rodzinę „Wira” i wywożąc do obozu w Zamościu 50 zakładników. Wydarzenia te żywe są w społeczności józefowskiej do dnia dzisiejszego i towarzyszy im legenda, że Konrad Bartoszewski, nie chcąc dopuścić do przelewu krwi i śmierci innych mieszkańców, nie dał pozwolenia na zaatakowanie miasteczka przez partyzantów i obserwował przez lornetkę przebieg egzekucji z pobliskich wzgórz kamieniołomów. Poświęcił swoja rodzinę dla dobra ogółu. Hitlerowcy podejmowali liczne próby powstrzymania rozwoju ruchu partyzanckiego i zajadle zwalczali oddziały partyzanckie.
Największą „daninę krwi” oddali jednak zwykli mieszkańcy gminy, przeciw nim skierowany został główny gniew hitlerowców. Liczne akcje pacyfikacyjne jak np. spalenie i wymordowanie ludności Pardysówki w dniu 28 marca 43r. i Majdanka Kasztelańskiego w dniu 30 marca, a także znane w całym kraju akcje specjalne o kryptonimach Wehrwolf i Sturmwird I i II, pustoszyły całe wsie pozostawiając zgliszcza i mogiły. Obozy przejściowe w Zwierzyńcu i Zamościu oraz koncentracyjne w Majdanku i Oświęcimiu zapełniły się po brzegi, stając się dla części z nich , w tym także dzieci, miejscem wiecznego spoczynku.
W wyniku hitlerowskiego terroru śmierć poniosło ponad 300 mieszkańców gminy. Zostali rozstrzelani, zakatowani lub zmarli z głodu i pragnienia w obozach i na przymusowych robotach. Zginęli z bronią w ręku lub spaleni żywcem w swoich domach
Bartoszewscy, i ich tragiczna śmierć przez rozstrzelanie w Józefowie pozostaną dla miejscowej społeczności symbolem walki i męczeństwa, zaś ich syn Konrad Bartoszewski ps. Wir, zwany także Komendantem, symbolem patriotyzmu .

19.02.2011r.
Tekst na nabożeństwo żałobne w dniu 26.02.2011r, oraz dla Tygodnika Zamojskiego.

WSPOMNIENIA SANITARIUSZKI JÓZEFOWSKIEGO ODDZIAŁU „WIRA”

Stefania Mirska zd. Nowak ps. „Sarna”

WSPOMNIENIA SANITARIUSZKI

6 lutego 1942 r., mając 16 lat wstąpiłam do organizacji. Marzeniem moim było być sanitariuszką, więc przydzielono mnie do sekcji sanitarnej. Byłam z tego bardzo dumna..
Pierwsze zebranie odbyło się w lutym 1942r. Odbyła się uroczysta przysięga i felczer S. Białoszewski ps. Biskup wprowadził nas w tajniki naszej pracy. Była nas spora grupka. Szkolenia przeciągały się do późnej nocy bo noc zapewniała nam zupełne bezpieczeństwo.
Po miesiącu kurs został przerwany z powodu przyjazdu Niemców na czas nieokreślony.
Więc uczyłyśmy się każda we własnym domu z książek zdobywanych różnymi drogami. Później zbierałyśmy się u którejś i jedna drugą egzaminowała.
W lipcu tego roku kurs znowu odżył, ale odbywał się już z przerwami aż do zimy.
W styczniu 1943r. wyjechałam z rodzicami do tartaku przy stacji kolejowej Krasnobród,
gdyż tam pracował ojciec. Szkolenie w dalszym ciągu było zawieszone.
W międzyczasie przez 3 miesiące byłam gońcem. Zadanie moje polegało na tym: – dostawałam druczki na których trzeba było wpisać każdą wizytę Niemców w tartaku, jaką mieli broń, numery samochodów i jakiej byli formacji. Tak wypełnione druki zanosiłam do Józefowa, a tam czekała druga łączniczka, zabierała je ode mnie i zanosiła do lasu do obozu.
W 1943r. 1 czerwca miałyśmy dużo roboty po walce odbytej z Niemcami na polach pod Józefowem. Rannych było dużo, zabitych 2 – Miszka Tatar i Józef Kudełka z Józefowa. I tak już było do końca roku, ciągle trzeba było uciekać, chować się i żyć pod strachem.
W lutym 1944r. wznowiono szkolenie. Trwało 3 miesiące. Wykłady prowadził dr„Biga”. To był naprawdę prawdziwy kurs. Wykłady były jak w szkole. Każda musiał umieć. Doktor był bezwzględny, wymagał od nas dużo. Anatomie i fizjologię trzeba było umieć na pamięć , więc uczyłyśmy się solidnie. Przyszedł czas na egzaminy.
Do egzaminu przystąpiły: Stasia Podolakówna ps. Palma, Hanka Sobczak ps.”Brzoza”, Heńka Rogalówna ps.”Zorza”, Danka Wójcikówna ps. „Danka”, Marysia Dźwinogrodzka ps.”Myszka”oraz Maria Drygas ps.”Malwa” no i ja „Sarna”. Byłyśmy wszystkie z jednego oddziału„Wira.
28 kwietnia 1944r. wyznaczono dom państwa Kleinach na egzaminy. Dom był duży, posiadał dużo pomieszczeń i piękne poddasze. Właśnie na tym poddaszu wybrano pokój od wschodu na nasz egzamin. Myśmy czekały na dole w jednym z pokoi, a cała komisja egzaminacyjna siedziała na górze.
Po chwili wezwano nas na górę. Na stole leżały koperty z pytaniami; trzeba było wybrać jedną z nich. W kopercie było po dwie kartki, jedna oddawało się doktorowi, drugą dla siebie.
W komisji było 10 osób. Każdy członek komisji / oprócz lekarzy/ miał po 3 pytań dowolnych dla każdej z nas. Głównymi osobami przy egzaminie byli lekarze. Przed nimi się człowiek bał. Było trzech lekarzy: dr „Biga”, dr „Radwan” i dr „Korab”
Ja zdawałam z Hanką Rogalówna. Trema była wielka. Poszło nam bardzo dobrze. Uciecha wielka. Pochwała lekarzy.
I tak kolejno szły dziewczynki do stołu i zdawały. Zdały wszystko. Po egzaminie oznajmiono nam, że świadectwa dostaniemy za 2 tygodnie, ale niestety nie dostałyśmy, coś tam przeszkodziło.
30 .IV. tego roku zostałyśmy z „Zorzą” przydzielone do obozu „Wira”, w którym leżeli chorzy. Stawiłyśmy się do obozu. Obóz jak to obóz. Namiotu w młodym lasku porozbijane, ognisko się pali, a chłopcy wszyscy młodzi jak ten las, czyścili broń.
Przywitali nas wesoło. Prawie wszyscy znajomi. Zameldowałyśmy się u komendanta, ten z kolei przekazał nas siostrze przełożonej ps. ”Nina”.
Wprowadzono nas do chorych. Co za niemiły widok uderzył nas w oczy. Cały ten „szpital” znajdował się w bunkrze. Długie okno w suficie rzucało marne światło na „salę”. Czuć było stęchliznę. Z lewej strony bunkra zbudowana była jedna długa prycza ciągnąca się wzdłuż ściany. Z prawej strony stały 2 łóżka, jedno żelazne drugie drewniane, wojskowe. Na środku stał długi stół „krzyżak” z lekarstwami. U sufitu wisiała lampa – latarka naftowa, a przy wejściu z prawej strony leżały worki pełne zboża i zwinięte spadochrony.
„Nina” przedstawiła nas chorym i oddała ich pod naszą opiekę. Zimno mnie przeszło gdy spojrzałam po chorych. Serce mi się ścisnęło i stanęły zły w oczach. „Nina” nas pocieszała, że nie jest tak źle jak to wygląda. Poleciła Heńce dać po 21 godzinach zastrzyk  choremu / pokazała któremu/ i o 5-tej rano drugi, ale te zastrzyki zrobiłam ja ponieważ ją obleciał strach / później jej przeszło /.
Spałyśmy na tych workach ze zbożem. Twardo nam nie było, tylko coś nie dawało nam spać. Jak się rano okazało były to wszy. Okropne wszy. Musiałyśmy iść w krzaki i pozbierać z siebie to świństwo. Chyba wszystkie jakie były w bunkrze tej nocy nas oblazły. Poczuły świeżych, bo już następnej nocy były spokojne.
Po dniu przyglądałam się chorym. Mój Boże! – jakżeż byli godni pożałowania. Nieogoleni, brudni i pewnie też zawszeni, siedzieli i leżeli na tej pryczy. Każdy z nich miał na głowie chustkę z kolorowych klinów spadochronowych. Wyglądało to śmiesznie. Miało się wrażenie, że tu leżą sami Arabowie.
Rano przyszła „Nina”. Podeszła do tego chorego, któremu robiłam zastrzyk i przywołała nas do siebie. Odwinęła koc z chorego pod którym ukazała się noga zabandażowana od kolana aż do biodra. Była to prawa noga. Zręcznie odwinęła bandaż i ukazał się okropna cuchnąca rana na udzie. Wytłumaczyła stan jego rany. Wytworzyła się gliwana więc trzeba było wyciskać palcami ropę. Po wyjściu „Niny” wzięłyśmy się do roboty. Ropa pod ciśnieniem tryskała na wszystkie strony. Całą twarz miałam / i Heńka/ obryzganą ropą, fartuch tak wyglądał jakbym kogoś zarznęłam, a fetor taki był, że aż chorzy prosili, żeby już skończyć, bo nie mogą wytrzymać tego „zapachu”.
Ale na drugi dzień zabrali go do szpitala w Biłgoraju. Później się dowiedziałam, że nogę mu amputowano.
Tylko ten jeden był tak ciężko chory / ranny/. Reszta miała rany niegroźne. Był jeden niby zdrowy a chory – ślepy. Nie mam pojęcia / bo nigdy się do o to nie pytałam/ jak został postrzelony w oczy. Oczy były całe a niewidome. Żadnej blizny, żadnej rany, a nie widział. Pseudonim miał „Kuchnia” na imię Roman, nazwiska nie znałam. Pochodził z Tarnogrodu.
Z powodu tej ślepoty był bardzo nerwowy. Każdy mu współczuł. Raz mnie zbeształ, że mu ukroiłam za grubą kromkę chleba. Przeprosiłam go zawstydzona.
Był też na sali chory rosyjski kapitan. Piszę chory bo on nie był ranny. Miał oropienie nerek, więc mu doktór zrobił cięcie w boku i włożył dren na ujście ropy. On jeden leżał osobno na żelaznym łóżku i miał czystą pościel uszytą ze spadochronów. Miał żonę Polkę i pochodził z Kijowa. Żona była nauczycielką. Cięcie miał robione przed naszym przyjściem do obozu.
Tuż obok kapitana leżał osobno na osobnym łóżku wojskowym, drewnianym. Miał jedną nogę w gipsie. Pochodził z Radomia ps. Zięba, imię Zbyszek, nazwiska nie znam.
Przed Zielonymi Świętami 1944r. wyprowadziliśmy się z chorymi do nowego szpitala. Był to duży barak drewniany, wojskowy, rozebrany nocą Niemcom na stacji kolejowej w długim Kącie. Postawiono go 3 km od obozu „Wira”, no i za 4-5 km. Od obozu „Woyny”.
Wybrano piękne miejsce; las stary, jodłowy- przepyszny. Barak ten można było śmiało nazwać szpitalem. Był obszerny, widny i czysty. Posiadał trzy sale: jedna duża i dwie mniejsze. Na dużej Sali było 7 łóżek i 4 okna. Druga sala przeznaczona była na skład lekarstw, narzędzi chirurgicznych i wszelkich materiałów opatrunkowych. Okien było 2, pod jednym z nich stał stół, na którym stało radio i podręczne leki. Na środku tej Sali stał oryginalny stół operacyjny. Choć trochę za ciasno, ale jak na warunki wojenne było aż za dobrze. Sala trzecia przeznaczona była dla lekarzy. Była ona bardzo mała. Mieściły się w niej tylko 2 łóżka. Okien było dwa.
Na Sali chorych jak i na Sali lekarzy, na każdym łóżku był nowy, wypchany słomą siennik. Koce były wojskowe z powłoczką biała uszytą ze spadochronów. Poduszki wypychaliśmy sianem a zarówno poszewki jak i prześcieradło uszyto także ze spadochronów. Chorzy też mieli bieliznę osobistą tego samego pochodzenia co bielizna pościelowa. Wszystko to było uszyte przez dziewczęta z Trzepietniaka.
Tak naprawdę to się nie spodziewałam takiego bogactwa w lesie.
Po przygotowaniu szpitala rozpoczęła się przeprowadzka z bunkra. Podjechały furmanki wymoszczone słomą. Na każdą z nich ulokowało się po kilka osób i noga za nogą ruszyliśmy w kierunku szpitala. Było bardzo ciepło, był cudny maj. Chciało się żyć, ale szkopy nie dawali.
Gdy dojechaliśmy na miejsce już czekały na nas dziewczęta: Hanka „Brzoza”, Danka i Stasia”Palama”. W sumie łącznie z „Niną” było nas 6. Lekarzy było 3 : „Biga” , „Radwan” i „Korab”. Mieliśmy także bardzo dobrze wyposażony magazyn, którym kierowała Halina Wójcikówna.
Powolutku ułożyliśmy chorych przy pomocy chłopców z obozu na łóżka. Na pierwszym łóżku, pod jednym z okien, leżał Piotr Rozwadowski z Zamościa pseudonimu nie znam. Miał postrzał w nerki. Kał wychodził mu bokiem – paskudna rana- ale się wylizał, po przewiezieniu do Biłgoraja. Obok niego leżał fryzjer z Tomaszowa lub.. Znałam go bardzo dobrze ale nazwiska w tej chwili nie pamiętam. Obie nogi miał w gipsie.
Po drugiej stronie leżał ten ślepy „Kuchnia”, dalej Paweł Pisarczyk, ranny w udo i łydkę. Tuz obok Pawła leżał Łotysz, nazwisko Wład Zyłajtis, postrzał w nogę, chodził o kuli. Był bardzo wesoły, mówił po polsku, tylko był bardzo dziobaty. Wszyscy go lubili. Obok niego leżał Zbyszek „Zięba”, pochodził z Radomia, obie nogi ciężko ranne, jedna w gipsie. W samym rogu koło drugiego okna leżał rosyjski kapitan, jego chorobę opisałam poprzednio.
Obok baraku w krzakach stała kuchnia. Tam królowała Hanka. Myśmy jej pomagali, przeważnie obierać kartofle. Nieco dalej zbity z okrąglaków stał magazyn. W głębi lasu stały 2 namioty; jeden dla nas drugi dla chłopców z ochrony szpitala. A było ich 12 -tu: Kazik Bornecki ps.”Kruk”, Tadzik Studnicki ps.”Czapla”, Jasio Kołtun ps.”Pniaczek”, Władek Brygas ps.”Żbik”, Cypian Łyś ps.”Bocian”, Bronek Kozłowski ps.”Zając”, Czesiek Mazurek ps.”Czajka”, Zygmunt Wolski.”Wolak”, Marian Witkowski ps.”Witek”, Podolak Jan ps. Skowronek”, Maśko Michał i Franciszek Kierepka pseudonimów nie pamiętam.. Jeszcze było dwóch, ale nie pamiętam nazwisk.
Na drugi dzień po ulokowaniu chorych na łóżkach, przyjechał ksiądz Świś z Aleksandrowa , który odprawił mszę polową i poświęcił szpital. I od tej chwili dla nas zaczęła się solidna praca.
Doktór „Biga” wyznaczał dyżury. Kartka wisiała na ścianie, z której wiedziałyśmy o kolejności swojej pracy. Były dni, że nie było co robić, ale były i takie dni, że wszystkie miałyśmy pełne ręce roboty.
Z różnych oddziałów przychodzili partyzanci na opatrunki, surowicę i inne dolegliwości.
Ci nie zostawali, odchodzili po udzieleniu im pomocy do swoich oddziałów. Byli lekko ranni.
Po kilku dniach, wyjechali do Biłgoraja na dalsze leczenie szpitalne „Kuchnia” i Piotr Rozwadowski” z nimi było źle. 2 łóżka były wolne.
Później zachorował doktór. Nic groźnego. Po prostu obsypały go czyraki na siedzeniu i musiał leżeć na brzuchu. W pierwszym dniu jego choroby, przywieźli rannego Rosjanina.
Och jak okropnie on wyglądał! Pół twarzy było wydarte, szczękę i przełyk było widać głęboko, tylko skóra naokoło wisiała postrzępiona. Lewego oka nie było widać, było bardzo opuchnięte. Drugie oko było całe. Okropnie jęczał. Doktor z wielkim wysiłkiem wstał i zabrał się do operacji. Ale nim przystąpił do niej, zapytał kto go tak urządził i gdzie?./ Dr. Umiał po rosyjsku, był ze Lwowa / . Podał mu kartkę i ołówek by napisał odpowiedź, bo przecież nie było mowy o rozmowie. Odpisał, że bili się z Niemcami w Krasnobrodzie na Podzamczu i tam został ranny. A gdy już miał zaszytą twarz , dr. zapytał znowu czy może coś chce. Odpisał, ze chce „kuszać”. Dr. Pokiwał głową z politowaniem i wydał nam rozkaz ugotowania kaszy manny, tylko wodnej i nakarmić go przez rurkę gumową, dobrze wyjałowioną. Gdy już wszystko było gotowe z wielkim trudem nakarmiliśmy go i położyły na łóżko po Rozwadowskim. Na drugi dzień dostał silnej gorączki, pomimo zastrzyku jaki dostał zaraz po operacji. Zrywał się uciekał do lasu, rozbierał się do naga i która się do niego zbliżyła to bił. A na ostatek dostał torsji i uspokoił się. Już posłuszny dałe zaprowadzić do łóżka. Żal mi go było bardzo. Był bardzo młody i tak daleko od swojego domu i rodziny. Na czwarty dzień już się zupełnie uspokoił. „Nina” zapytała jak się czuje – odpowiedział „charaszo”. Za trzy godziny później już nie żył. Prze śmiercią się nie odezwał. Pochowaliśmy go z honorami.
Niedaleko szpitala chłopaki wykopali grób, owinęli w koc i złożyli do grobu. Z pe-panca wystrzelili 3 salwy honorowe. Usypali mogiłę , ja uwiłam wieniec, nazbierałam leśnych kwiatów i złożyłam na grobie. Krzyż miał brzozowy, jak Polak, bo zginął na polskiej ziemi. Pomodliłam się za jego duszę i tak się zakończyło czyjeś życie na obczyźnie.
Po śmierci „Sowieta” nastąpiło bombardowanie gajówki „Okno” od szpitala niecałe 1 km. Powstała w szpitalu panika, bo samoloty nad szpitalem okrążały, by później z większym rozpędem rzucić bomby na gajówkę. Nasz szpital był widoczny z góry, bo połowa jego stała na polanie nie zamaskowana. Dlatego powstała panika. Nikomu nie przyszło do głowy, ze to bombardują gajówkę. Każdy myślał, że „macają” szpital. Całkiem na to wyglądało. Pruli Szwaby z działek po lesie, aż gałęzie leciały. Bomb na las nie zrzucali.
Który z chorych mógł chodzić to łapał koc na siebie i uciekał na pełny las. Niewielu ich uciekło Bi i niewielu ich było. Uciekło 4 a 3 zostało. Doktór też uciekł. Na Sali chorych została tylko „Nina” i ja. Reszta była w lesie. Z chorych zostali: „Zięba”, kapitan radziecki i fryzjer z Tomaszowa. Inne sanitariuszki też uciekły do lasu , na czele z doktorem. A nie powinni.
Gdy się uspokoiło, wszyscy przyszli, każdy był zdenerwowany. Wówczas okazało się, ze to padła ofiarą gajówka. Ale jak później opowiadała żona gajowego z tej gajówki, która przyszła z małym dzieckiem / 8 mieś./ na opatrunek, rana nie była wielka, z wybitej szyby podczas bombardowania, skaleczyło go szkło w rączkę. Sama robiłam opatrunek -to tylko Niemcy narobili dołów po podwórzu, nikogo przy tym ani raniąc ani zabijając.
Po południu tego samego dnia / a było bardzo gorąco /, przywieźli ciężko, bardzo ciężko rannego młodego mężczyznę z Aleksandrowa. Prawdopodobnie nazywał się Bździuch. Jechał z młyna z mąką na furmance i w tym momencie naleciały samoloty wracające z gajówki. Jeden z samolotów zawrócił i zaczął siec po furmance. A że to było na otwartej przestrzeni więc nie miał możliwości ukrycia się. Znalazły go inne sanitariuszki, nie z naszego szpitala. Szły właśnie do nas i napotkały tego nieszczęśnika. Z furmanki mąki i konia nie było śladu, tylko on b. ciężko ranny. Był przytomny. / On to nam wszystko opowiedział/.
Postarały się o furmankę na wsi i przywiozły go do szpitala. Były to : Helena Szanajcówna „Szarotka” i zona porucznika „Kruka” Stanisława Makuchowa ps. „Pokrzywa”.
Doktór gdy zobaczył, złapał się za głowę. Momentalnie położono go na stole operacyjnym. Lewa noga zwisała, trzymała się tylko skóry i ścięgien. Cały czas był przytomny. Opowiedział całe zajście, ale nie było czasu na słuchanie. Uśpiono go / naliczył do 26 /. Nogę mu amputowano wyżej kolana. Dr. Podał mi tę nogę i kazał zakopać. Zrobiłam to, ale on się już nie zbudził nigdy. ! Umarł. Doktór zawołał na s wszystkich i kazał zbliżyć się do nieżyjącego pokazując nam okropną ranę a raczej wyrwę o średnicy 20-25 cm. Kiszki, wątrobę i żołądek było widać. Dr. Nałożył powrotem rękawiczkę i zanurzył rękę w tej ranie. Po małej chwili wyjął pocisk z tej rany. Był to pocisk z działka samolotowego i powiedział” „to go zabiło a nie noga”. Dano znać do rodziny. Przyjechał ojciec staruszek furmanką po ciało syna. Strasznie płakał. „Nina” dała mu zastrzyk uspakajający. A gdy się uspokoił złożono ciało na furmance i pojechali do Aleksandrowa.
Na drugi dzień, przyszedł zmarłego brat po nogę. Nie chcieli go chować bez nogi, a że sobie nie zaznaczyłam miejsca zakopanej nogi stracono dużo czasu na szukanie. Już się bałam, że może lis wyciągnął ale nie, znalazła się. Zawinęłam w gazę i podałam bratu.
Był to drugi trup w naszym szpitalu. Pomału człowiek przyzwyczajał się do widoku śmierci.
Na drugi dzień po zabraniu zmarłego nadszedł meldunek od sowieckiej partyzantki aby kapitana przetransportować na miejsce lądowania samolotu pod Tarnowolę, bo oni go zabierają do Kijowa. Odjechał. Jego łóżko było wolne.
„Nina” rozporządziła, że sanitariuszka która będzie miała dyżur nocny ma spać na tym łóżku.
W wolnych chwilach śpiewaliśmy piosenki, pieśni kościelne, modliliśmy się wszyscy razem głośno. Ja czasem opowiadałam książki. Łotysz Żełajtis opowiadał łotewskie sagi, śpiewał po łotewsku i tak nam schodziły dni. Każda z nas starała się chorych czymś zająć by się nie czuli osamotnieni i nie myśleli o chorobie.
Doktorowi podobało się nasze podejście do chorych. Tylko zabronił wspólnej, głośnej modlitwy. Mówił, ze żołnierze modląc się wspólnie upadają na duchu, a nam potrzeba ludzi do walki. „Niech każdy modli się po swojemu jak ma na to ochotę” – może miał rację.
Od tej pory śpiewaliśmy tylko wesołe piosenki. Karmiono chorych dobrze. Magazyn był dobrze zaopatrzony a Hanka dobrze gotowała.
Odjechał doktor „Biga” a przyjechał dr. „Radwan”. To był energiczny lekarz. Z miejsca zagnał na s do roboty.
A polegała ona na tym, że nie znałyśmy po „imieniu” wszystkich instrumentów chirurgicznych. Dr. „Biga” nie wprowadził nas w to całkowicie, tylko po „łepkach”.
Więc co dzień o 3-ej po południu dr. ”Radwan” uczył nas tego, co nie nauczył nas „Biga”., „Filip”.
Później przyjechał dr. „Korab”. Przez kilka dni byli obaj. Muszę przyznać, że gdy był dr, „Radwan” lub „Korab” szpital się ożywiał. Chorzy weseleli mając nadzieję na wyzdrowienie.
Myśmy latały jak frygi, bo czuć było dyscyplinę i duże zainteresowanie chorymi przez tych dwóch lekarzy. Bo dr. „Biga” nie miał tej miłości do chorych. Był raczej obojętny dla nich.
Zwalał wszystką robotę na nas i na „Ninę” / Janina Rogulska/.
Odjechali. Szpital był kilka dni bez lekarza. W tym czasie przyjechał młody partyzant z „BCH” – miał kule w udzie. Sama „Nina” robiła mu operację. Kula została wyjęta. Chory powoli przychodził do zdrowia. Był to syn kapitana, lotnika, który zginął / ojciec/ w 1939r. z Warszawy. Na imię miał Tadeusz lat 18. Tyle o nim wiem. Odjechał do swojego oddziału prawie zdrowy. Na jego miejsce przyszedł chłopiec / 15 lat / z Aleksandrowa cierpiący na reumatyzm. Matka uprosiła „Ninę” / bo lekarza nie było jeszcze /, żeby go przyjęła bo w domu chłopak jęczy po nocach, że nie ma go czym leczyć. No i został przyjęty. Dostawał zastrzyki i smarowanie. Na drugi dzień przyjechał „Biga”
Pewnego dnia przyjechała z Warszawy młoda i bardzo ładna kobieta. Miała ps. „Marysia” i obie z „Niną” jako starsze siostry przełożone, dyrygowały całym szpitalem. Po kilku dniach „Marysia” wyjechała.
W jednym z wolnych dni wysłała „Nina” mnie do, Hankę i Heńkę do obozu „Wojny” / Adam Haniewicz /, po ciepłe skarpety i kamasze, bo tam był magazyn zrzutowy. Oczom naszym ukazały się piękne baraki wojskowe, partyzanci umundurowani w mundury angielskie i uzbrojeni po zęby! Był to jeden z najlepszych oddziałów w lesie, który był tak dobrze uzbrojony. W jednym z baraków na dużej Sali, stały wzdłuż ściany poustawiane równiutko ; cekaemy, elkaemy. Na naszą cześć urządzili przedstawienie, ot taki sobie mały skecz pełen humoru. Trzech chłopców „Waligóra” / Ryszard Radaj /, „Wilk” i „Sęp” odprowadzili nas do samego szpitala niosąc za nas skarpety i buty. Przyjęliśmy ich kawą „Turkiem” Bi innej nie było. Porozmawiali z chorymi i poszli do swego oddziału.
Na drugi dzień wysłano znowu mnie, Dankę i Tadzika Stadnickiego do górecka Kościelnego do księdza Mroza po kartofle, które obiecał dać dla szpitala. Poprzez wielki bród wodny dotarliśmy do Górecka. Wchodząc po kładce na rzece Kościelnej napotkaliśmy niewielki oddział partyzantów sowieckich pojących swoje konie w rzece.
Ci, jak nas zobaczyli okrążyli nas kołem. Jak się okazało, to punktem zainteresowania byliśmy obie z Danką. Bo byłyśmy w angielskich mundurach. / zapomniałam nadmienić, że nam dziewczynom nie wolno było chodzić w sukienkach. Taki był rozkaz /. Więc jak nas Sowieci zobaczyli, okrążyli kołem, jeden z nich szarpiąc mnie za rękaw u bluzy zapytał; „ od kuda wy”, a ja bez namysłu, dla humoru pokazałam ręką w górę i w dół, co oznaczało, że jesteśmy desantami z Anglii. Pewnie uwierzyli bo zaczęli dotykać nasze mundury, spodnie a nawet buty. Oj, śmiechu było co niemiara. Byli przekonani, że jesteśmy Angielkami. A na upewnienie ich, ze nie są w błędzie zaczęłam bełkotać językiem, co miało oznaczać język angielski. A oni aż gęby pootwierali z podziwu. Byłabym może jeszcze coś wymyśliła dla humoru gdyby nie Tadek.
„Chodź – powiedział bo jeszcze SA gotowi nauczyć się od ciebie angielskiego” No i ze śmiechem udaliśmy się w stronę plebani.
Ksiądz Mróz nas przyjął grzecznie ale z odrobiną nieufności. Tadzik był w cywilu.
Wytłumaczyliśmy księdzu o co nam chodzi i kto jesteśmy. Ufność wróciła. Ale kartofli nie dostaliśmy. Nie trzeba było szukać furmanki na nie, bo jak się okazało ksiądz dał je już do obozu „Wira”. Pożegnaliśmy się i poszli.
Zaproponowałam krótszą drogę, przez bagna. Bagno okazało się niegościnne. Doszliśmy do połowy tego trzęsawiska i ogarnął nas strach. Ani iść do przodu ani do tyłu. Pod nami była huśtawka. Jeszcze kilka skoków i Tadzik znalazł się po pachy w bagnie. Danka zaczęła płakać a ja okropnie zbladłam. / tak mówiła potem Danka /. Wiedziałam czym to się może skończyć, więc mimo wszystko nie straciłam zimnej krwi. Nie namyślając się długo, udało mi się złamać małą sosenkę, których było pełno na bagnie, podeszłam do Tadka na taką odległość by mnie nie wciągnęło i rzuciłam mu sosenkę. On położył ją sobie na poprzek i już miał oparcie. Nie zanurzał się głębiej. Dance nie kazałam się z miejsca ruszać, by się i ona nie zapadła, jej nie dałabym rady. Była za gruba. Złamałam druga sosenkę, podeszłam bliżej i podałam mu do ręki. I tak z wielkim wysiłkiem / a siła była ze strachu / jego i moim wygramolił się z tej topieli. I znowu z kępki na kępkę skacząc do szliśmy do brzegu.
Tadek wyglądał okropnie, jak mumia egipska, oblepiony był cały brunatną mazią. Zaczęliśmy się śmiać / po fakcie /okropnie. Tadek był zły na mnie, ze to ja wszystkiemu jestem winna, bo taką drogę wybrałam. Powiedział- że nigdy w życiu już nie posłucha baby”. Ale, że słonce prażyło, za 2 godziny ubranie jako-tako przeschło i można było z grubsza zgarnąć błoto.
Na drugi dzień, po tej wyprawie po kartofle, było bombardowanie Trzepietniaka. Zabitych ani rannych nie było. Tylko jeden z gospodarzy ratując krowę z palącej się obory, przewrócił się na wznak w palącą się słomę. Był bardzo poparzony. Przywieźli go do nas. Ale się pomału „wylizał” i poszedł do Aleksandrowa.
Był koniec maja. Mówiono głośno o nadchodzącej akcji niemieckiej na las. Z początku nie wierzono tej wersji. Ale już w pierwszych dniach czerwca 1944r.głośnym echem dały znać o sobie armaty w lasach janowskich. A w lesie bardzo słychać. A więc walka zaczęta.!
W szpitalu zapanował dziwny nastrój. Ni to smutek ni bojaźń. Ale zdenerwowany był każdy.
Jednego dnia przyjechał na koniu major „Kalina” i wydał rozkaz ewakuacji szpitala w lasy zwierzynieckie.
16 VI 1944r. świtało jak zbudziła nas trąbka alarmowa do szykowania się w drogę. Furmanki już stały gotowe, wyścielone słomą by chorym było wygodnie jechać. Każda sanitariuszka miała przyszykowana torbę sanitarną wypchana lekami, plecak i zrolowany koc. Ubranie cywilne zakopaliśmy. Zostałyśmy tylko w mundurach.
W chwili wyjazdu, przyjechał na koniu goniec z odwołaniem ewakuacji do następnego dnia.
A armaty coraz bliżej dawały znać o sobie. Front się zbliżał.
Chorych opanował strach. Wcale się im nie dziwiłam. Cóż oni biedacy zrobiliby gdyby ich akcja zastała w szpitalu?!.
17 VI to samo. Odwołanie!
18 VI . Odwołanie !
19 VI przywieźli zabita krowę z Aleksandrowa. Była już wypatroszona, tylko trzeba było odjąć mięso od kości i obsmażyć by ranni obsługa miała co jeść podczas walki. Bo kto by wówczas myślał o kuchni.
Wszyscy lekarze byli w szpitalu gotowi do wyjazdu. Dr Radwan z naszą pomocą, rozebrał te krowę, ale już nie było możliwością rozpalenie pod kuchnią. Solono mięso i układano w kotły
Które z kolei wynoszono w bagno do wody. Kości zabrała jakaś kobieta z Aleksandrowa. Miała co dźwigać w worku. W nocy, między 24 a 1 –szą godz. Zbudziła mnie „Nina” szepcąc mi w ucho abym się ubrała i wyszła na dwór. Gdy już byłam gotowa i stanęłam obok niej na dworze, ujęła mnie pod rękę i odeszłyśmy z 30 m od szpitala i rzekła cicho: „Musimy zakopać teraz, aby nas nikt nie widział, wszystkie narzędzia chirurgiczne i lekarstwa, aby się nie dostały w łapy Niemców”. Musiałam na to złożyć przysięgę o            1 –szej w nocy, że nikomu nie powiem. „Nina” powiedziała: „wie o tym tylko Bóg, ja i ty !”
Przysięgi dotrzymałam . zakopałyśmy. A za dnia zakopali chłopcy inne rzeczy jak: wszystko to co było w magazynie. A magazyn był bardzo dobrze zaopatrzony jak sklep wielobranżowy. To nie podlegało tajemnicy. Ale to co oni zakopywali chyba się zmarnowało, bo wkładali w dół pełen wody, gdyż naokoło było bagno, więc o wodę nie było trudno. Ale najważniejsze było to, aby nie wpadło w niemieckie łapy.
20 VI odwołanie. W szpitalu zapanował strach wśród chorych. Już na wszystko było za późno! Przyszedł rozkaz , kto chce iść do domu nie zatrzymywać! Bo to miało charakter nie bojowy lecz ciągłe cofanie się przed przeważającą siłą niemiecka. To był cofający się front.
Ja miałam zostać, ale przyszła Aniela Nowakówna /moja stryjeczna siostra/ ps.”Ksantypa” i Helena Szanajcówna ps. „Szarotka” z Józefowa i powiedziały mi, ze moja matka kazała mi kategorycznie wracać do domu. Ani myślałam posłucha matki. A nawet się trochę na mamę obraziłam, że ma mnie za małe dziecko. Aniela zwróciła mi uwagę, że matki trzeba słuchać i mam wracać do domu. Długo się spierałam, fukałam nim ustąpiłam.
A dlatego tylko ustąpiłam, że się do tej rozmowy włączyli dr. „Radwan” i „Nina”. To oni mnie do tego nakłonili. Z wielkim bólem w sercu i ze łzami w oczach wykopałam swoje cywilne ubranie a mundur oddałam jednej dziewczynie z Aleksandrowa, która u nas była bo się bała być na wsi. Nazywała się Stefania Mazur / zginęła/ !
A armaty coraz bliżej i bliżej dawały znać o sobie. Nie było innej rady jak pożegnać wszystkich i wracać do domu na rozkaz matki i prośbę dra „Radwana”.
Każdy był jakiś nerwowy. Tak, to były napięte nerwy bojaźnią. Bo nie wiadomo było z której strony uderzą Niemcy. A akcja szła straszna.
Niemcy puścili 3 dywizje wojska na nasze lasy.
Weszłam na salę chorych oznajmiając im, że wracam do domu bo mnie wzywa mama. Po prostu bała się o mnie. Jak każda matka w tym wypadku. Chorzy też mi radzili wracać do domu. „Jesteś taka młoda, możesz zginąć” – mówili. Ucałowałam każdego chorego i ze łzami w oczach opuściłam salę. Oni też mieli łzy w oczach. Straszna mi myśl przyszła do głowy gdy ich całowałam. Miałam takie odczucie, że całuję trupy. Zimno mi się zrobiło na te myśl.
Potem poszłam pożegnać się z chłopcami z ochrony. „Nina” mnie wycałowała i popłakałyśmy się obie. Bardzo mi było szkoda chorych, tak się do nich przyzwyczaiłam a oni do mnie, że to rozstanie było dla mnie ciężkie.
„ Nie płacz – mówiła „Nina” – idź do domu, tak będzie lepiej, tak trzeba. Tam matka ciebie potrzebuje – „Idź. Dr. „Radwan” mocno mnie przytulił do siebie mówiąc; „pamiętaj, jak się skończy wojna idź do szkoły w kierunku medycznym, o jesteś zdolna. Byłem z ciebie bardzo zadowolony jako pielęgniarki, więc dalej w tym kierunku się ucz”. I pocałował mnie w czoło. Z dziewczętami też się serdecznie pożegnałam, płacząc.
Do Józefowa droga była jeszcze wolna, trzeba się było spieszyć by ja nie zamknęli Niemcy.
Był poniedziałek 22 VI 1944r.
Furmanka już czekała, usiadłam i odjechałam z chusteczką przy oczach. Nie tylko ja poszłam do domu, poszły i inne dziewczynki, ale nie wszystkie. Zostały: Hanka Sobczak ps.”Brzoza”, Danusia Wójcikówna, „Nina” i z Aleksandrowa Stefania Mazurówna. / zginęła/.
Gdy dojeżdżaliśmy do placówki „Wira” napotkaliśmy jadącą furmanke z rannym do szpitala spieszącą. Zatrzymały się obie furmanki. Sanitariuszka siedząca na furmance trzymając głowę rannego na kolanach, zapytała czy w szpitalu jest doktor. Gdy odpowiedziałam, że jest wówczas ona mi się przedstawiła. Nazywała się Irena Piskorska ps.”Szarotka” i była z oddziału BCH „Rysia”. Ranny był nieprzytomny. Był ranny w głowę i brzuch. Po chwili rozmowy pożegnaliśmy się skinieniem głowy życząc sobie „do widzenia”. / zginęli oboje /.
I tu kończy się moja praca w szpitalu partyzanckim.
A teraz króciutko nadmienię dalsze koleje mojego życia, jak wyruszyłam ze szpitala do domu.
Otóż wyruszyłam w poniedziałek a już w czwartek byłam / 24 VI 44r./ zabrana z cała rodziną za druty do przejściowego obozu w Zwierzyńcu. Po tygodniu zabrali nam kenkarty i załadowali na samochody przywożąc nas / ludzi / na stację kolejową Biały Słup – Zwierzyniec, tam stał już gotowy pociąg towarowy czekający na ludzi, którym mieliśmy jechać na Majdanek, ale mnie się udało uciec z wagonu. Jakiś kolejarz zaprowadził mnie do Zwierzyńca do pp Pasikowskich. Tam zamieszkałam. Nie wiem jakim cudem, dowiedziano się z organizacji o mojej ucieczce z pociągu, bo już po 3 dniach przyszła Zosia Dąbrowska z aparatem i zrobiła mi zdjęcie byle jakie, aby mi wyrobić na razie sfingowane zaświadczenie pracy. Na drugi dzień po jej wizycie, chłopak / 14- 15 / lat przyjechał na rowerze i przywiózł mi gotowe za świadczenie i przekazał ustny rozkaz abym poszła do fotografa na rynek i zrobiła sobie zdjęcie do dowodu osobistego, czyli do nowej kenkarty. Z wielką bojaźnią poszłam bo było pełno Niemców, ale jakoś doszłam nie zaczepiana przez Niemców.
Po kilku dniach, ten sam chłopak przywiózł mi nowiutki dokument tożsamości.
Nowa kenkarta opiewała, że jestem rodowitą Warszawianką zamieszkałą na ul. Mazowieckiej 17/3. U pani Pasikowskiej był na stancji Niemiec i zainteresował się moją osobą. Pytał skąd się wzięłam raptem w tym domu. Pani Pasikowska powiedziała, że przyjechałam z Warszawy. Ale po tygodniu musiałam wyjechać bo ten Szwab coś podejrzewał. Bałam się nie miałam ochoty pod koniec wojny, wracać za druty.
Wybrałam wolność wyjeżdżając do Biłgoraja. Zatrzymałam się u ciotki. Odnalazłam „swoich” chorych w szpitalu, którzy zostali przywiezieni do Biłgoraja z ciężkimi stanami.
Jednemu z nich / a było ich trzech / amputowano nogę.
Doktór Pajasek zezwolił mi przychodzić do „swoich” chorych ile chcę i kiedy chcę. Wiedział kim jestem. I w ten sposób jeszcze pracowałam w konspiracji w szpitalu w Biłgoraju. I tam doczekałam się wyzwolenia. Do Józefowa wróciłam 24 lipca. Jak tylko wojsko radzieckie przejechało przez Józefów, rzucono się na las szukając rannych lub zabitych.
„Żniwo” było ogromne. W szkole w Osuchach robiono prędko trumny z byle jakich desek i chowano zabitych. A było ich bardzo dużo. Oj dużo ! Kobiety zwoziły swoimi końmi z lasu jedlinę a my „dziewczyny z lasu” wiłyśmy wianki. Gdy już pochowano wszystkich tych, których znaleźli, zrobiono polowy ołtarz i ksiądz z Łukowej odprawił mszę św. I poświęcił cmentarz partyzantów.
Obecnie stoi piękny pomnik i pięknie odnowiony cmentarz. A ja „dorobiłam” się Krzyża Partyzanckiego. .

Mirska Stefania ps. „Sarna”

Wspomnienia Pani Stefani Mirskiej  ps.”Sarna”, zapisane ręcznie długopisem w zeszycie, z licznymi skreśleniami, poprawkami i śladami emocji otrzymałem na początku lat osiemdziesiatych wraz ze zgoda na wykorzystanie do opracowywanej historii Józefowa w latach okupacji oraz zgodą na dalszą publikacje .

24.01.2012r. Zygmunt Puźniak